Znacie mnie już trochę i wiecie, że dość sceptycznie podchodzę do wielu rodzinnych atrakcji polecanych na blogach czy stronach Internetowych.
W ubiegłym roku wybraliśmy się na Farmę Dyń w Powsinie. Same ochy i achy. Na miejscu okazało się, że zdjęcia zagięły czasoprzestrzeń i miejsca jest zdecydowanie mniej niż na fotach. Do tego błoto i dziki tłum. Wróciłam zniesmaczona, ale jako że lubię dynie w tym roku ponownie podjęłam wyzwanie.
Tym razem pojechaliśmy do Dyniolandu. Dojazd do Wieliszewa jest całkiem niezły, ale musicie liczyć około 30 minut samochodem. Asfaltem, później w prawo w ulicę Willową i dalej prosto drogą szutrową. Nie wiem jak wygląda dojazd publicznymi środkami transportu. Podobno można na miejsce dotrzeć SKM-ką, natomiast sprawdźcie – jeśli wybieracie tę formę transportu – czy przypadkiem odległość od stacji na miejsce nie jest jakaś kosmiczna. Ja nie sprawdziłam, od razu założyłam, że pojedziemy autem. Przeraził mnie parking zawalony samochodami, ale…
Tym razem to był strzał w dziesiątkę!
Po pierwsze – wielka przestrzeń. Mimo więc wielu odwiedzających nie czuć było ścisku i chodzenia sobie po piętach.
Po drugie – mnóstwo atrakcji dla dzieci. Był nieco uszkodzony już labirynt z siana. Nie przeszkadzało to jednak dzieciakom skakać. Do tego poustawiane w różnych miejscach słomiane konstrukcje i stworzone z nich zwierzęta – czad. Zjeżdżalnia, huśtawki, stary wóz – wszystko oddane do dyspozycji najmłodszych. I mini, mini zoo. Plus wiadro z chlebem i marchewką, żeby nakarmić kózki.
Po trzecie – kawiarnia! Wszystko dyniowe, ale dość smaczne. Zupa z różnych gatunków dyń, ciacho dyniowe z cynamonem, sok, kawa herbata. W rozsądnych cenach.
Aż wreszcie – obsługa wkładająca całe serce w to miejsce. Znająca się świetnie na dyniach. Wiedziałam do czego chciałabym dynię wykorzystać, niemniej nie miałam pojęcia po który gatunek sięgnąć. Choć przy każdym gatunku stały tabliczki ze „specyfikacją”. Kupiłam kilka z przeznaczeniem na ciasto i do sałatek.
Czy warto?
To moim zdaniem świetne miejsce na spędzenie rodzinnego popołudnia w klimacie chilloutu. Można przemyśleć zabranie koca. Dzieciaki mogą biegać w zasięgu wzroku odpoczywających w klimacie piknikowym rodziców. Sugerowałabym także spakowanie przekąsek i czegoś do picia., bowiem kolejka do kawiarni to jedyne miejsce w którym trzeba się „naczekać”. Możecie rozważyć także kiełbaskę z ogniska. Jest bowiem wyznaczone do tego miejsce i śmiało można z niego skorzystać. Czy kiełbaskę da się kupić na miejscu – tego nie wiem. Widziałam natomiast pieczywo i dodatki. Na moje oko jednak śmialo można zabrać cały kosz smakołyków i czuć się swobodnie.
My spędziliśmy tam minioną sobotę. Pogoda Nam dopisała i uważam, że to warunek niezbędny. Opłaca się przeznaczyć więcej niż „chwilę” na wycieczkę, skoro jest do pokonania niezły kawałek drogi a i miejsce sprzyjające odpoczynkowi na łonie natury.
Podsumowując: polecam 😉
Ps. Odpoczywając przyuważyłam Kaję z moi-mili. Prawdę mówiąc poznałam, że to Ona, po maluchach!!! Na relację fotograficzną zatem zapraszam do Niej, bo jest w te klocki zdecydowanie lepsza! Zresztą sami zobaczcie TUTAJ 😉