Co robić kiedy nie wiesz co robić, czyli jak odnaleźć zaginioną teściową

Dzień jak co dzień. Tysiące telefonów, miliony maili, samoprzylepne karteczki ze sprawami „do załatwienia” i kolejne terminy wypełniające mój służbowy kalendarz. W tym chaosie jest jednak pewna stała. Właściwie to stałych punktów dnia jest wiele – kto mnie dobrze zna, ten wie 😉 Tym, z którymi dopiero się poznaję obiecuję, ze o tajnikach mojej pracy jeszcze opowiem. Obiecuję! Ale dziś zupełnie nie o tym.

Dochodzi 15ta, spodziewam się więc telefonu od M. Krótkiej relacji z minionego dnia, pytań co u mnie i o której skończę pracę. Rzeczywiście dzwoni, jednak tym razem z problemem. Czy jak mówi mój przełożony – z wyzwaniem…

Didaskalia

Każdy kto ma teściową / potencjalną /przyszłą / byłą / niedoszłą / wymarzoną / … wie, że każda jest jakaś. I że dowcipy o teściowych nie wzięły się z kosmosu.

Gdybym miała swoją (przyjęłam tę terminologię, mimo braku oficjalnego statusu) opisać jednym słowem, powiedziałabym, że ma duszę artystyczną. Tak, wiem – to dwa słowa. Jeśli poprosilibyście mnie, żebym dodała coś jeszcze, powiedziałabym pewnie, że bywa roztargniona, zamyślona i – jak mawiają pracownicy korpo – sfokusowana na zadaniach… Ma stylowo urządzone mieszkanie w urokliwej dzielnicy i co kluczowe w sprawie, oddalone od Warszawy ładnych 30 kilometrów.

Wybiła 15ta

Słyszę od M, że mama zaginęła. Jak to zaginęła. Kiedy? Gdzie? Otóż jak gdyby nigdy nic przestała się odzywać. Zadzwoniła, że jedzie z Warszawy do koleżanki, a 5 godzin później koleżanka zadzwoniła do M. czy nie wie co z mamą.

Nie wiedział, więc zadzwonił na 112 dowiedzieć się jak może się dowiedzieć. Sprytnie, acz mało skutecznie. Dowiedział się bowiem, że dzwoniąc na 112 nie dowie się niczego.

Dzielnie i z przejęciem dołączyłam do poszukiwań. Słynę w pewnym gronie z umiejętności załatwienia niezałatwialnego. To trochę nieskromne, ale ta cecha dziś się przydała. Telefon mamy wyłączony, rodzina obdzwoniona. Podobnie jak trzy szpitalne oddziały ratunkowe na które potencjalnie mogła trafić gdyby coś wydarzyło się na trasie Miasto Stołeczne – dom koleżanki / dom własny.

Co dalej?

Schody of kors. Normalnie człowiek wziąłby telefon i zadzwonił do mieszkającej po sąsiedzku Kasi albo Oli z bloku obok, bo przecież Panie wspólnie chadzają na spacery. Zresztą to właśnie u Oli leżą klucze, gdy mieszkanie zostaje puste na czas wyjazdu do sanatorium. Normalnie. Jakby był kimś innym niż my. Bo przecież mamy głowę na karku i ogarniamy rzeczywistość, ale żeby zaraz mieć numer do Kasi albo do Pani Oli? No właśnie.

Skoro nie można drzwiami, to czas zacząć szukać okien. Ja znalazłam kilka na tej samej ulicy.

Urząd pocztowy.

Apteka.

Przystań.

Kościół.

A jakby było mało, to poinformowałam jeszcze komisariat policji z miasteczka obok.

Happy end

Zaginiona się odnalazła. Oczywiście odpoczywała w domu. Nie miała już siły jechać do koleżanki, więc wróciła do siebie. Telefon dalej rozładowany. Albo się w dziwny sposób zawiesił – skąd wiem? Od uprzejmego Pana Policjanta, dzwoniącego do mnie z kuchni teściowej. 10 minut o tym, że wszystko w porządku poinformował mnie Pan funkcjonariusz z komisariatu. A niecałe 3 później Ksiądz Antoni, który pofatygował się na ten mróz, mimo, że dziś nie było wizyt duszpasterskich.

A propos. Ksiądz Antoni wiedział, że w ubiegłym roku nikogo nie było podczas „kolędy”. Ani dwa lata temu. Nie ma nawet kartoteki.

W tym roku wizyta duszpasterska będzie 18 stycznia. Dzisiejsza się nie liczy.

Fajnie, że są ludzie, na których można liczyć. To przywraca wiarę w społeczeństwo. Internet w telefonie i kilka serdecznych słów są w stanie zdziałać cuda. Niemniej warto pomyśleć o tym, że takie rzeczy się zdarzają, a Nasze mamy, babcie, teściowe i sąsiadki nie są coraz młodsze. Piszę to, żeby zaoszczędzić Wam czasu na szukanie pobliskich aptek i kościołów i zredukować potencjalny stres. Przemyślcie!

Ps. Mam już numer do Kasi i Pani Oli

Pps. Do końca tygodnia będę się podpisywać Sherlock

🙂