
Tak sobie myślę, że jak już w tym roku rzucę palenie, schudnę dziesięć kilogramów i przestanę być dla wszystkich chamska to w następnej kolejności spróbuję polubić siebie.
Od kilkunastu godzin mamy Nowy Rok. Mój zaczął się naprawdę źle, ale nie czas teraz na to, bo można by napisać książkę (dopiszę do Listy Postanowień Noworocznych). Przyjaciółka nalegała, bym napisała kilka słów z okazji Nowego Roku, a mnie namawiać dwa razy nie trzeba. Zaliczam się raczej do tych osób, które na imprezie mówią „Ale że ja tego nie zrobię? Potrzymaj mi drinka” (to też wypadałoby już zmienić).
Trochę wstyd się przyznać, ale uwielbiam 1 stycznia bardziej niż Sylwestra. Najczęściej lekko otumaniona wczorajszym szampanem (dziś wyjątkowo nie, bo od pewnego wieku alkohol robi z twarzą nie to, co mogliśmy oglądać w filmie „Seks w wielkim mieście”), przeglądam stary kalendarz i uzupełniam nowy. Przepisuję ważne telefony, zaznaczam urodziny, imieniny, rocznice, planowane (i oczekiwane od 7838683 miesięcy) wizyty lekarskie. Taki tam wstępny plan na najbliższy rok życia. Jak zwykle – szału nie ma. Oczywiście jakieś tam wizje w głowie powstają. Bo jakby tak od jutra zacząć oszczędzać to nawet byłoby na wakacje. Z pewnością pomogłoby rzucenie palenia. I słodyczy (to dramat, ile te słodycze kosztują). A jakby tak jeszcze człowiek poćwiczył to już w ogóle szał ciał w Kołobrzegu i tytuł Miss Turnusu zapewniony. Ale, ponieważ jestem typową kobietą, to raczej zmian można się spodziewać dopiero, gdy ktoś bliski zachoruje lub lekarz powie mi na kontrolnej wizycie „Pani Ewelino, chyba trzeba powtórzyć cytologię, wynik jest niejednoznaczny”. Więc póki co turnus w Kołobrzegu przesuwam na „pomyślę bliżej wakacji” i skupiam się na roku poprzednim.
Mój kalendarz 2016 był prowadzony bardzo skrupulatnie. Kartkuję i doskonale wiem co, kiedy i z kim robiłam. Wiem nawet, kto mnie wkurzył (notka „przysięgam, XXX wykończy mnie nerwowo”). Na niebiesko zaznaczane są dni, w które syn jest u taty, na zielono moje niestandardowe dyżury w pracy (soboty), na różowo dni wolne (odbiory za weekendy) i na żółto („sprawy wagi państwowej” w moim mniemaniu oczywiście). Istna feeria barw. Tęczowo jak w „My Little Pony”. Gorzej, gdy uświadamiasz sobie, że kolory te oznaczają potworny zapierdziel – wiązanie końca z końcem, wybieranie mniejszego zła, stanie na rzęsach i zawracanie kijem Wisły. Bo jeśli los tak sobie żartuje, że jednego dnia masz obronę pracy dyplomowej i własny rozwód, to naprawdę brakuje kolorów w piórniku.
I tak sobie kartkuję ten 2016 rok, rosnąc we własnych oczach. Mam poczucie graniczące z pewnością, że za 364 dni dalej będę palić i nawet, być może, ważyć będę więcej niż dziś (Słodki Jezu, oby nie), dalej rozkoszując się śmieciowym żarciem, to jednak wiem jedno: znam już siebie na tyle, że nie stawiam sobie nierealnych celów. I konkretna data w kalendarzu niewiele tu zmienia, choć bardzo chcemy wierzyć, że jest inaczej. Wiadomo – nowy rok, nowa wiosna, nowe lato i, jak widnieje na jednym popularnym memie na mojej tablicy na Fb – „nowy rok to 365 pustych stron nowej książki, nie spierdol tego”. Także ten. Jeśli jesteście leniwymi dupkami ze słomianym zapałem to ani 1 stycznia nie pomoże, ani dzień urodzin, ani nieoczekiwanie wykryty nowotwór. Nie oznacza to oczywiście, że umarł w butach i nie ma ratunku i już do usranej śmierci będziemy te szlugi jarać.
Każdy z nas chciałby coś zmienić w swoim życiu. Ja na przykład bardzo chciałabym się nie przejmować – pracą, pieniędzmi, kichnięciem dziecka, nadąsanym partnerem i ulewą, gdy mam ważne spotkanie w planach. Marzy mi się taki totalny, psychiczny chill. No i mogłabym się też nauczyć gotować, bo już znajomi jakieś legendy opowiadają o moich zdolnościach w tym temacie. Także mój plan na ten rok wygląda następująco – wsłuchać się w siebie. Obserwować, analizować i słuchać. I niechże choćby dopiero w grudniu 2017 miałaby zajść wielka zmiana, to niech tak będzie. Lepiej późno, niż na trzy dni w styczniu. Sobie i Wam życzę więc w tym roku zdobycia umiejętności słuchania siebie. Bądźcie sobą, nie wyimaginowaną wersją siebie. No ale tu trzeba polubić samego siebie, a to chyba najtrudniejsze postanowienie noworoczne. I gdy już zaczniesz spisywać własną listę to zastanów się, czy taki chcesz być, czy może taki chciałbyś być. I głowa do góry – nie myli się ten, kto nic nie robi.