Czy można tęsknić za tym, co na samą myśl wyprowadza Cię z równowagi?

Stocksnap / CC0

Nie lubię odpuszczać. Jestem też perfekcjonistką. Czy to wady czy zalety – trudno powiedzieć. To pewnie „zależy”. Wiem jednak, że te dwie cechy w połączeniu z zamiłowaniem do porządku i rozwiązań systemowych sprawiają, że regularnie wybucham i przybywa mi siwych włosów.

Wbrew pozorom nieco prościej jest w sprawach zawodowych. Tu bowiem przestrzeń na frustrację jest wliczona w przerwę na lunch, a wypracowanie rozwiązań systemowych (albo jakiejś ich części) po prostu wymaga czasu. Albo zmiany stanowiska. Albo pracy w ogóle. Tak czy siak jest nieco prościej niż w relacjach osobistych.

Tu bowiem, oprócz emocji w grę wchodzą jeszcze uczucia.

Myślałam, że macierzyństwo uczy cierpliwości. Po 2,5 roku bycia mamą stwierdzam, że trochę uczy, ale trochę oducza. Ja przynajmniej stałam się cierpliwsza w relacjach z dzieckiem, jednocześnie będąc mniej cierpliwą w stosunku do mojego partnera. A Ci którzy mnie znają potwierdzą, że cierpliwość nigdy nie była moją mocną stroną.

I tak, gdy po raz kolejny zwracam uwagę, że światło się gasi po wyjściu z kuchni, nieświeże koszulki wrzuca do kosza na brudy a to, że przedpokój jest połączony z salonem nie oznacza, że można się przemieszczać po nim w butach, wymiękam. Zwłaszcza, gdy na dworze leje. Moje wymiękanie zazwyczaj kończy się dramatycznym westchnięciem, w drugiej kolejności westchnięciem połączonym z ostentacyjnym zwracaniem uwagi na błędy, aż wreszcie awanturą o tzw. „nic”. Potem kolejną. A potem jeszcze następną.

I wreszcie przychodzi moment, kiedy trzeba powiedzieć dość. Bo w końcu ile można kłócić się o to samo. Pytanie tylko, którą drogę wybrać. Wbrew sobie odpuścić? Udawać, że przestały przeszkadzać Ci obierki od ogórka wrzucone bezpośrednio do zlewu i pokornie ścierać zabrudzoną podłogę? Albo nie ścierać jej wcale, bo skoro nikomu innemu nie przeszkadza życie w syfie, to dlaczego ma Tobie. Może dlatego, że skoro nie będziesz szanować własnej pracy sama, to nikt nie będzie jej szanował? Obniżyć poprzeczkę, zrezygnować z tego, co dla Ciebie ważne, bo… no właśnie, bo co? A może to jest ten czas, kiedy trzeba odpuścić w inny sposób. Tupnąć wreszcie nogą i postawić na swoim rezygnując z uciążliwej wspólnoty na rzecz świętego spokoju. Rozwiązanie na pewno komfortowe tu i teraz. W dalszej perspektywie? Tego nie wiem. Czy można zatęsknić za czymś, co wyprowadzało Cię z równowagi na samą myśl? A może można w jakiś sposób „wypracować” satysfakcjonujące i niemęczące żadnej ze stron rozwiązania? Tylko jak je egzekwować? Co zrobić, żeby nie zwariować?