“Dla męża rosół czy flaki?”. Czy kobieta powinna sama z dzieckiem chodzić na rodzinne uroczystości?

Fot. Unsplash / CC0 License
Fot. Unsplash / CC0 License
Fot. Unsplash / CC0 License

W ostatnich tygodniach byłam kilka razy na różnych, rodzinnych imprezach. Wiecie – takie imprezy, na których wypada być i się jest kurtuazyjnie. Często te imprezy koniec końców okazują się fajne i obiecujące, choć początkowo nie mamy żadnej ochoty, by w ogóle się na nie wybrać. Szczególnie, gdy “ta rodzina” ostatni raz widziała cię na twoim własnym ślubie, a ty od tamtej pory (a minęło 6 lat) zdążyłaś urodzić dziecko (dziś 4-letnie) i się rozwieść się (rok po rozwodzie). Wtedy na takich imprezach bywa dziwnie, choć wszyscy “skądś tam wiedzą, co u ciebie”. Nie wie o tym obsługa. 

Jesteś z kimś, ale z różnych względów (z reguły zawodowych) ta osoba nie może jechać z Tobą. Jedziesz więc sama z dzieckiem. Normalka, bo właściwie wszędzie jesteś zawsze (albo odkąd pamiętasz) sama z dzieckiem. Odpowiadasz na pytania o dojeździe, rozmawiasz o pogodzie. Jest zwyczajnie, poprawnie. Wszyscy wiedzą, że nie wypada. Problem zaczyna się później. No bo kto to widział, żeby na dużej imprezie rodzinnej, na której jest kilkadziesiąt osób pojawiła się samotna kobieta z dzieckiem. A jednak zdarza się i opowiem kilka sytuacji, które zdarzają się najczęściej.

Kelnerzy z reguły zachowują najwyższy poziom. Są uprzejmi i nie zadają niekomfortowych pytań. Nie zapytają “ej, laska, jesteś tu sama? polać ci wina, żebyś to przeżyła?”. Nie. Oni, nawet widząc puste miejsce obok ciebie, zapytają “Dla męża flaki czy rosół?”. W tym momencie twoje dziecko, siedzące obok już zalewa się sokiem i ściąga pół zastawy ze stołu, ale ty z uśmiechem nr 4 mówisz “Nie wiem, ja poproszę rosół, syn zje ze mną, dziękuję”.

Szach-mat. W sytuacji nr 2 siedzi obok mnie para z noworodkiem – jej właściwie nie ma przy stole. Bo dziecko usnęło w aucie i ona czuwa, bo karmi, bo trzeba ululać w wózku, bo zasnęło w wózku, bo płacze, to nie będziemy tu przeszkadzać przy stole. I siedzi sobie obok mnie ten biedny chłopina. Wtem zjawia się fotograf. Dziecko wierci mi się na krześle, ten wystawia obiektyw, ja przytulam syna i nagle słyszę “A może syn stanie między państwem?”. Kurtyna. Chłop (świeżo upieczony tata raczej nie ogarnia sytuacji, ale ja już wiem, co się dzieje) i rozgląda się zdezorientowany, a ja mówię, że nie jesteśmy razem. Kolejna cudna fotka: mama+syn. Kryzys zażegnany.

Sytuacja nr 3. Znów kelner. “Zabrać już talerzyk męża czy będzie jeszcze konsumował?”. Myślę sobie wtedy – “konsumował, jakie to ładne, słowo, tak rzadko używane”, a z rozmyślań wyrywa mnie pytający wzrok. Nie, chyba nie, można zabrać. Mówię, patrząc na różne ponadgryzane przekąski na jego talerzu i myśląc “Jezus Maria, dobrze, że to nie mój chłop”.

I tak się zastanawiam. Ile jeszcze czasu musi upłynąć, zanim samotna kobieta z dzieckiem (bez wyrwanego na prędce kolegi z pracy) przestanie wzbudzać sensację na tego typu imprezach? Znajomy dziś wyjaśnił mi to szybko. – Z reguły dzieci zostają z matkami. Nawet jeśli regularnie się z dzieciakami widzimy, raczej nie zabieramy ich na tego typu imprezy, jak wesele czy sylwester. Idziemy z nową partnerką się pobawić i kombinujemy, jak zostawić dziecko u matki, nawet jeśli wypada nasz termin opieki – wyjaśnia mi Bartek, rozwodnik z dwójką dzieci z poprzedniego małżeństwa i dodaje: – A po co ty zabierasz na takie imprezy dziecko, zamiast się bawić?

Długo o tym myślę. Bo w sumie tak byłoby wygodniej – można się pobawić, zaszaleć. A jednak jadę z synem. Może dlatego, że to właśnie on jest moją najbliższą rodziną? Samotne wyjście z dzieckiem na tego typu imprezy nie jest łatwe – trzeba mieć oczy dookoła głowy, karmić, zabawiać, pilnować, żeby się nie zabiło chwilę po słowach “mamo, patrz, jaka tu jest fontanna!”. Naprawdę można ogarnąć to w pojedynkę, choć trzeba wtedy na bok odstawić pogawędki typu “a wy jakie macie plany wakacyjne”, “dalej tam pracujesz czy zmieniłaś pracę?”.

A pointa jest krótka. Lepiej cudzemu mężowi wybrać flaki zamiast rosołu, niż resztę życia spędzić nie z tym facetem i do usranej śmierci prosić o rosół.