Dziecko brudne i szczęśliwe? Które?

Znacie takie przysłowie „brudne dziecko to szczęśliwe dziecko?” Ręka do góry kto nie zna…

A teraz ręka do góry kto tak naprawdę pozwala dziecku poczuć to brudne szczęście?

Fot. archiwum prywatne

Nie chodzi o to, żeby teraz publicznie przyznawać się, że przecież bakterie i tak całkiem nie można się brudzić. Albo wręcz przeciwnie, burzyć się i udowadniać, że oczywiście dziecko może się brudzić, że ma się dobrze bawić i że od tego jest dzieciństwo.

Spędzam na placach zabaw naprawdę dużo czasu. Są takie, które lubię bardzo, inne odwiedzam tylko dlatego, że są blisko domu a czasem mam mniej czasu. Na niektórych spotykam te same mamy, na innych poznaję zupełnie nowe twarze. Jestem raczej typem obserwatora i muszę Wam powiedzieć, że w mojej ocenie znaczącą większość mam (tak, mam – ojcowie na placach zabaw to zupełnie inna kategoria) charakteryzuje pewna, nazwijmy ją, tendencja. Mój mężczyzna mówi, że to predyspozycje do bycia nadopiekuńczą mamą.

– Nie ruszaj, bo to jest brudne

– Lepiej tutaj nie wchodź, bo spadniesz

– Daj, mama Ci potrzyma jak będziesz się bawił

– Uważaj, bo zrobisz sobie krzywdę

– Chodź, mamusia wytrze Ci rączki

Mieszam trochę obawę o wypadek z troską o zachowanie czystości, bo jakoś idzie to w parze…

Właśnie spędziłam na wsi trzy dni. Trzy caluteńkie dni na prawdziwej, wielkopolskiej wsi. Takiej, gdzie krowy jedzą trawkę za płotem, gdzie odwiedza się sąsiadkę (nigdy nie z pustą ręką) i kupuje świeżo zniesione przez jej kurki jajka. Takiej, gdzie po zmroku widać gwiazdy, czuć las i można nakruszyć „pod siebie” jedząc kruche ciastka. Takiej, gdzie zamiast radia do porannej kawy słucha się śpiewu ptaków a zamiast głupot w telewizji ogląda się sikorki karmiące swoje małe robaczkami. Ale o taki zestaw atrakcji dla dorosłych. Tych z miasta zwłaszcza.

Widzicie tam swoje dzieci?

Ja zobaczyłam. Jak wiele można wyczarować mając do dyspozycji wiaderko, konewkę, trochę kamieni i patyczek. Do tego wyobraźcie sobie, że wokół leżą szyszki, patyki i inne leśne skarby. Nie może oczywiście zabraknąć kredy, foremek, płynu do puszczania baniek mydlanych. Prawie pełnia szczęścia. Ta nadchodzi dopiero, gdy babcia pozwala wyplewić grządki z chwastów a później je podlać. Tak, wężem a nie konewką.

Błotko w kaloszach, masło wytarte w bluzę, łezka na poliku przetarta łapką, która wcześniej robiła fosę przy piaskowym zamku dla królewny. Sok z moreli, sok z arbuza, kawałek banana. Jakiś liść we włosach, trochę igieł, może ta wcześniej wspomniana kreda?

Ja pewnie nie potrafiłabym się tak bawić. Beztroska to przywilej dzieci. Prędzej czy później umyłabym ręce albo zmieniła koszulkę. Na placu zabaw trudno pozwolić na to wszystko. Ale jeśli można odpuścić, to warto czasem to zrobić. Tak sądzę. Nie zabierać wyjściowych ubrań i pozwolić małemu człowiekowi spróbować. Po swojemu.

Tylko tyle i aż tyle.