
Dzieci uczą się świata przez naśladowanie. Koniec prawdy objawionej. Teraz czas na jej konsekwencje…
Jestem mamą 2,5 letniej dziewczynki. Zdaję sobie sprawę z tego, że za jakiś czas to ja właśnie będę musiała odpowiedzieć na niektóre pytania. To moją rolą będzie nauczenie jej wielu typowych, kobiecych kwestii. I nie mówię tu tylko o objaśnianiu do czego służą tampony czy też jak dzieci przychodzą na świat (choć tu oboje rodziców mają pole do popisu), ale też o te drobniejsze, codzienne sprawy. Widziałam już jakiś czas temu jak z wielkim zainteresowaniem moje dziecko zajmuje się wyjmowaniem wacików z pudełeczka, wycieraniem podłogi pędzlami do makijażu i gryzieniem opakowań z balsamami do ciała.
Od jakiegoś czasu jest inaczej…
Budzik dzwoni bladym świtem. Włączam radio, robię herbatę, pakuję jedzenie do pracy i „ogarniam się”. Nim moja córeczka wstanie albo nadejdzie moment w którym musze ją obudzić zazwyczaj jestem gotowa do wyjścia z domu. Czasem jednak wstajemy razem. Taki poranek jest nietypowy, pełen drobnych rodzicielskich wyzwań, ale bardzo przyjemny. Jeszcze pół roku temu w takich sytuacjach do łazienki wędrowały z nami kredki i kolorowanki. Od jakiegoś czasu jednak nie one budzą zainteresowanie mojego dziecka.
– Mamusiu, a czy ja też mogę posmarować się tym kremikiem?
– Mamusiu a co to jest to i dlaczego się wkłada do oka? (w małych łapkach widzę swój tusz do rzęs)
– Mamusiu czy mogę Ci pomóc z tym pędzelkiem? (tym razem pędzel do różu)
– Mamusiu, czy możesz mi też pomalować paznokcie na czerwono?
– Mamusiu, czy mogę wziąć taki błyszczyk do przedszkola?
– Mamusiu a poproszę żebyś mi też psiknęła perfum na szyję.
I odwieczne:
– Mamusiu, nie chcę zakładać spodni. Bardzo chcę wyglądać ładnie w sukience…
Jestem przekonana, że to dopiero początek, ale już teraz mój umysł wariuje. Czym innym jest dla mnie pozostawienie dziecku decyzji z sprawie koloru gumki do włosów, ale dwulatka malująca usta błyszczykiem? I o zgrozo, czterolatka z zielonymi paznokciami u rąk. Gdy ostatnio na imprezie rodzinnej moje dziecko to zauważyło, niemal rozpłakało się z zazdrości.

Jakiś czas temu nawiązałyśmy z Celiną współpracę z marką Mustela. Obie te kosmetyki bardzo cenimy za ich jakość i obłędny zapach. Zarówno te dla dorosłych jak i te dla dzieci. Miałyśmy nawet dla Was kilka fajnych zestawów. Nadal je polecamy: tutaj. Ale do rzeczy. Mustela wypuściła na rynek pielęgnacyjną wodę perfumowaną Musti, która wywołała moje zaniepokojenie. Serio? Perfumy dla niemowląt? Flakonik jest piękny, zapach obłędny – wiem, bo stoją na mojej półce w łazience. No właśnie – na mojej. Producent pisze, że naturalne składniki, że hipoalregiczna formuła przetestowana przez dermatologów i pediatrów. I że można stosować od pierwszych dni życia. Ale jak to?
Dzidziuś pachnie dzidziusiem…
Nie chcę zabierać, zakazywać i zabraniać. Wolę pokazać i wytłumaczyć. Jednak jako matka – pogubiłam się. Jak bowiem przetłumaczyć takiemu krasnalowi, że coś jest tylko dla dorosłych? Jak być wiarygodnym, kiedy inne dziewczynki na placu zabaw śmigają z kolorowymi paznokciami? Co zrobić, gdy babcia/ciocia/sąsiadka przynoszą w prezencie bransoletkę/pierścionek/wisiorek/błyszczyk w kształcie muffinki czy balsam do ciała w różowej, błyszczącej tubce? I gdy rok starsza koleżanka ma w łazience swoją półeczkę ze swoimi kosmetykami…
W przeciwieństwie do Celiny nie czytuję poradników. A już na pewno nie zaglądam na internetowe fora dla mam. Wolę obserwować i rozmawiać z ludźmi. Pytać o zdanie, nie oceniać, podejmować własne (czy słuszne?) decyzje. W tym przypadku poprosiłam o pomoc Panią psycholog dziecięcą, dr Aleksandrę Piotrowską.
Pani doktor, co by Pani doradziła takim zagubionym mamom córek jak ja?
To święta prawda, że dzieci uczą się świata przede wszystkim obserwując zachowania innych, szczególnie ważnych dla nich osób – rodziców, dziadków, bohaterów filmów czy książek, wychowawców w przedszkolu czy w szkole. To, czemu oni poświęcają swój czas i energię, dzieci przejmują jako ważne w swoim życiu. Ale: czy do końca jest to prawdą? Czy dziecko obserwujące mamę godzinami gotującą, sprzątającą, prasującą samo zaczyna chcieć wypełniać sobie czas tymi czynnościami? Chyba nie całkiem…
Upodobanie dziewczynek do falbanek, różowości i sukieneczek jest normalną, rozwojową sprawą, związaną z odkrywaniem płci i identyfikacji z własną płcią. Podobnie kilkuletni chłopcy w uwielbieniu dla Supermena czy Batmana, w pomaganiu ojcu – czasem ku jego rozpaczy – w naprawianiu żelazka czy samochodu znajdują pomoc w poznawaniu istoty męskości (a dokładniej tego, jak ona jest powszechnie pojmowana) i identyfikacji z nią. Za kilka lat być może Twoja córeczka, teraz marząca o upodobnieniu się do barbie, będzie nosić wyłącznie powyciągane swetry, czarne t-shirty i glany. I to też musisz spokojnie przeżyć!
Jakie prezentujemy dzieciom wzorce płci, to jedna sprawa. Inną jest pamiętanie, że uczenie się przez naśladownictwo (uczenie się społeczne) to ważny, ale przecież nie jedyny mechanizm odpowiadający za stawanie się dziecka określonym człowiekiem. Jest jeszcze chociażby rozmowa, wyjaśnianie, przekonywanie, przedstawianie wymagań i zadań do wykonania – nie zamiast obserwacji świata przez dziecko, ale jako jej uzupełnienie. Nie wszystko dziecko jest w stanie zobaczyć, a odkrywanie niewidocznych gołym okiem reguł, zwyczajów i prawd nie jest mocną stroną dziecka. Jego myślenie bazuje na konkretach, abstrakcyjne idee staną się jego światem znacznie później, w okresie dojrzewania. Póki dziecko jest małe, kilkuletnie musimy na te konkrety zwracać dużą uwagę.
A zatem jeśli poświęcasz rannemu makijażowi godzinę dziennie, dziecko zrozumie z tego, że dla kobiety to niezwykle ważna sprawa, może najważniejsza (czy dziecko ma okazję obserwować cię przez godzinę skupioną na czytaniu jakiejś książki?). Ale możesz przecież wyjaśniać dziecku, że tego wymaga Twoja praca, że staranny makijaż i ubranie to elementy przygotowania na spotkania z klientami czy współpracownikami. A kobiecość i dorosłość to o wiele więcej, niż tylko szminka czy puder. Ale dziecko dostrzega głównie właśnie takie, bardzo dla niego atrakcyjne atrybuty.
Czy „elementy dorosłości” w życiu takich małych dziewczynek mogą być dla nich dobre, czy raczej malując im paznokcie i wręczając perfumy wyrządzamy krzywdę?
Tak naprawdę nasze postępowanie wobec tej kwestii zależy od tego, co same sądzimy o istocie kobiecości, jakiej odpowiedzi udzielamy same sobie na pytanie, co to znaczy być kobietą. Jeśli pierwsze skojarzenia przychodzące nam na myśl wiążą się z wyglądem, cechami zewnętrznymi (kobieta jest: ładna, zadbana, starannie ubrana, pachnąca, powinna dbać o to, by podobać się mężczyznom itp.), to zapewne nie masz nic przeciwko temu, aby Twoja trzylatka miała błyszczyk do ust i pomalowane paznokcie. Taka postawa jest mi całkowicie obca. Kiedy ten problem dotyczył mnie jako matki dorosłej dziś córki, czy aktualnie – jako babci niespełna trzylatki, dopuszczałam i dopuszczam oczywiście te nieszczęsne różowości, bo dziecko ma prawo lubić dowolny kolor, ale z kosmetyków dla dziewczynki to przewiduję preparaty chroniące przed słońcem i przed owadami. Pomysł kremu, lakieru do paznokci czy perfum dla dziewczynek postrzegam w taki sam sposób, jak biustonosz dla pięciolatki, majteczki z nadrukiem skierowanej w dół strzałki (ja tego nie wymyśliłam, naprawdę takie widziałam), czy koszulki odsłaniające jedno ramię. Zapytam brutalnie: czy my naprawdę chcemy nasze córki wychować na apetyczne ciałka dla panów naszego gatunku??? Obiekty o dużej atrakcyjności seksualnej dla mężczyzn? Boli mnie każdy przejaw przedmiotowego traktowania kobiet (niestety, czasem także przez nie same…), ale seksualizacja dziewczynek to moim zdaniem świństwo i draństwo. A w kategoriach seksualizacji postrzegam te różne kremiki, lakiery czyi perfumki.
Czy jest jakiś złoty środek? Recepta na normalność w tym, trochę w sumie nienormalnym świecie. Świecie, w którym dziewczynki stylizowane są na dorosłe i robi się o tym programy telewizyjne.
Stawiajmy dziewczynkom bardzo wyraźne granice, które pomogą im zrozumieć różnice między dorosłymi i dziećmi. Oczywiście dorosłość jest przez dzieci postrzegana wyłącznie jako okres wielkiej szczęśliwości i samych przywilejów i przyjemności, z tego powodu zawsze dziewczynki (bywa, że i chłopcy!) będą przymierzać szpilki i przebierać się za mamę, ale wtedy wszyscy mają świadomość konwencji – to przecież zabawa. Świat dzieci nie powinien być mieszany ze światem dorosłych. Natomiast babci czy znajomym chcącym obdarować nasze dziecko perfumami dla dzieci dałabym wyraźny odpór. I zupełnie nie ma znaczenia fakt, że one są hipoalergiczne. Tu chodzi o symbol świata dorosłych.
I nie pozwalajcie dzieciom oglądać programów, w których dzieci przebierane są za dorosłych, odtwarzają ich pozy, sposób poruszania się, miny. To moim zdaniem demoralizowanie małolatów, wskazywanie im wzorów nie tylko w złym najczęściej guście, ale zagrażających prawidłowemu rozwojowi.
Ta rozmowa bardzo mi pomogła i mam nadzieję – że jeśli macie podobne wątpliwości – Wam też pomoże. Moja praca wymaga ode mnie schludnego wyglądu. Dlatego maluję się codziennie i nierzadko zakładam szpilki. Ale gdy wyjeżdżamy na urlop wszystkie „mazidełka” zostawiam w domu. Znam kobiety, które nie wyobrażają sobie wyjścia do sklepu bez podkładu na twarzy. Znam też takie, które pracując z domu zaczynają dzień od makijażu. Z drugiej strony istnieją te, które na półce z kosmetykami mają jedynie krem.

Jestem gdzieś po środku i uważam, że wszystko jest dla ludzi. Dlatego idąc na ważną uroczystość poświęcę więcej czasu na makijaż i staranny wygląd. Ubierając córkę w sukienkę i wyjściowy sweterek pewnie pozwolę jej „psiknąć się” perfumami. Potraktuję to raczej jako element wyjątkowego wydarzenia. Może dzięki temu utrwali się w jej głowie jakieś wyjątkowe wspomnienie? Wtedy zamiast korzystać z mojego flakonika będzie miała własny. Ale perfumy zostaną na mojej półce. A o lakierach do paznokci na pewno nie będzie mowy…
Jako mama 2,5 latki nie jestem obiektywna. Chcę, żeby na tym etapie granica między światem dorosłych i dzieci była wyraźna. Półka z kosmetykami to nie jest absolutny must-have dziecka w wieku przedszkolnym. Myślę sobie jednak, że dzieciaki wchodzące w wiek nastoletni są bardziej świadome, zaczynają o siebie dbać, chcą się podobać. Zarówno dziewczynki jak i chłopcy chcą ładnie pachnieć. To rolą rodziców jest mądrze je w tym kierunku „prowadzić”. Dla mądrych rodziców mamy trzy flakoniki Musti. Całkowicie bezpiecznych dla dzieci, pachnących absolutnie przebosko perfum (już o tym chyba mówiłam :P). Jestem przekonana, ba – jestem pewna, że to dużo lepsze niż pożyczanie maluchowi swoich zapachów. Własny czaderski flakonik, unikatowy zapach i świadomość, że nie wyrządzimy w ten sposób krzywdy skórze pociechy gwarantowane. Plus pozytywny wpływ na naturalny rozwój dziecka i jego potrzeby rozwojowe. Niezależnie od tego czy mamy synka czy córeczkę – każdy lubi pięknie pachnieć!!!
Podsumowując – nie uważam absolutnie, żeby, nazwijmy go fachowo, produkt był niepotrzebny czy bez sensu. Wręcz przeciwnie. Ja po prostu mam jeszcze za małe dziecko. Dlatego chętnie Wam oddam. Mam do rozdania trzy flakony. Wystarczy, że opiszecie w komentarzu pod tekstem, lub na Naszym Facebooku sytuację, w której dziecko naśladowało dorosłych 😉 Może Wasze dziecko? A może Wy z czasów zamierzchłej młodości?
Czekamy!
Post powstał w ramach współpracy z Mustela