Pytanie, na które nie ma jednej, a tym bardziej dobrej odpowiedzi.
Dlaczego właściwie je stawiam? Bo ja – mama dwulatki – byłam przekonana, że nie będę już musiała na nie odpowiadać. Ależ się myliłam…
Siedzę sobie właśnie w szlafroku przy porannej kawie. Moje dziecko już po śniadanku przybiega od czasu do czasu do mnie, żeby o coś zapytać i przy okazji zjeść plasterek jabłka, które pokroiłam jej na deser. Właśnie skończyłyśmy odkurzać jej wózek – za godzinkę ma po niego przyjechać J. Tydzień temu urodziła mu się córeczka i potrzebuje dla niej pojazdu. Moja córeczka jest podekscytowana, że teraz będzie nim jeździła mała Karolinka. Tak twierdzi, choć obie nie wiemy jak dziewczynka ma na imię. Wiemy jednak, że czasy wózka bezpowrotnie minęły.
Dociera do mnie właśnie, że czas tak szybko ucieka. Że całkiem niedawno to ja czekałam, aż wyjdę z A. na pierwszy spacer. Ubiorę ją w kombinezonik i umieszczę w gondolce tłumaczą, że to co widzi to korony drzew i niebo, bo przecież z perspektywy gondoli niewiele więcej widać. Czekałam aż powie pierwsze słowo, aż postawi pierwszy krok, aż zacznie chwytać przedmioty.
A teraz patrzę jak majstruje przy zamkach błyskawicznych dolnej szuflady wózka. I jak co chwila pyta mnie czy Karolinka jest mała, czy lubi spacery i gdzie mieszka.
Ten obrazek nijak się ma do karmienia piersią. Przynajmniej dla mnie.
Kiedy A. przyszła na świat było dla mnie oczywiste, że podejmę próbę karmienia jej piersią. Tak to wymyśliła matka natura i nie buntowałam się przeciw jej wynalazkom. Wiedziałam jednak, ze może być różnie, więc butelki czekały w domu na wszelki wypadek. I korzystaliśmy z nich, kiedy chciałam wyjść z domu lub (o zgrozo! Młoda matka!) wyjechać na jakiś czas.
Wtedy jednak pytanie o to, czy karmię piersią mnie nie raziło. Starałam się unikać miejsc publicznych, ale nie dlatego, że mnie to oburza, ale bardziej dla własnego komfortu psychicznego. Kiedy widzę mamę trzymającą na rękach świeżo narodzone dziecko uśmiecham się delikatnie. Nawet wtedy, gdy karmi malucha w restauracji. Każda matka doskonale wie dwie rzeczy. Po 1. Że jak dziecko jest głodne, to trzeba je nakarmić i po 2. Że można to zrobić dyskretnie. Żadne kampanie w stylu „mamo schowaj cyca” nie są w stanie przekonać mnie, że jest inaczej. Poza tym uważam, że mama tuląca do piersi małego bobaska to jeden z najbardziej uroczych obrazków w galaktyce.
Tak czy siak, jeśli karmisz, spoko. Jeśli nie karmisz – też spoko. Twoje piersi, twój wybór, twoja sprawa. Wierzę, że nie chcesz dla swojego dziecka źle.
Ja karmiłam pół roku i nie wyobrażałam sobie dłużej. Nie tylko dlatego, że chciałam odzyskać swoje ciało, wygodny stanik i zapomniane w relacjach damsko-męskich aspekty. I napić się wina. Uważam, że dziecko, które zaczyna siedzieć, gaworzyć i zjadać inne pokarmy nie jest już tym małym bobaskiem bezwzględnie potrzebującym maminej piersi. Tym bardziej dziecko, które wspina się po meblach, gryzie jabłko i zadaje 300 pytań na minutę.
Szczerze mówiąc nie rozumiem zdziwienia, kiedy na odpowiedź „A ty ją jeszcze karmisz piersią” odpowiadam „zdecydowanie nie”. Naprawdę to naturalne? Naprawdę to zdrowe i dobre dla dziecka? Naprawdę trzylatek karmiony cyckiem nie choruje? Bo takie argumenty słyszę. Dla mnie to nie jest jednak takie oczywiste…
Kiedy ostatnio byłyśmy w przychodni pewien trzylatek podbiegł do mamy, która ściągnęła bluzkę i wystawiła nagą pierś jednocześnie przeglądając Facebooka i nie odrywając oczu od ekranu komputera. Maluch pociągnął mleko (?) kilka razy i pobiegł dalej układać wieżę z klocków lego.
Patrzę na moje dziecko, które bez problemu pije herbatę z kubka. Patrzę na synka Celiny, który jest w wieku wspomnianego przed chwilą chłopca. Patrzę i nie mieści mi się w głowie, żeby którekolwiek z nich mogło jeszcze korzystać z piersi. Bo po co?
Nie oceniam. Nie potępiam. Nie wygłaszam prawd objawionych i nie mówię nikomu jak ma żyć. Bo i tak każdy wychowa dziecko po swojemu.
Życzyłabym sobie jednak dwóch rzeczy. Żeby ludzie przestali mnie pytać o to, czy nadal karmię dziecko piersią. A jeśli to robią, to nie tylko po to, by mnie skrytykować, że tego nie robię lub też ostentacyjnie, z fochem na twarzy przemilczeć moją odpowiedź. A po drugie, by kobiety, które decydują się odstawić swoją pociechę od piersi nieco później niż w wieku niemowlęcym spróbowały nie narzucać mi swojego światopoglądu w taki sposób jak wspomniana mama z przychodni. Rozumiem wiele, toleruję wiele, jednak takie obrazki są w mojej ocenie niesmaczne. I o ile ja sobie z nimi poradzę, niekoniecznie chciałabym, aby musiało sobie z nimi radzić moje dziecko.
To, co jest naturalne dla twojego, nie musi być takim dla mojego. Szanujmy się i przy okazji „życia po swojemu” myślmy także o innych. To taka refleksja na niedzielę…