Jak prawie zabiłam swoje dziecko czyli o zakrztuszeniach u dzieci

No dobra, projekt „ciąża” zakończony sukcesem.  Jak ciężko by nie było mamy w końcu tego dzieciaka w domu. Teoretycznie nie pozostaje nam nic innego jak tylko karmić, przewijać, kochać i robić miliony słodkich zdjęć przesłodkim minkom.  Wszystko pięknie do momentu wystąpienia pierwszej gorączki. I nieważne czy jesteś prawnikiem, hostessą czy lekarzem, bo i tak obleje cię zimny pot.  Jeśli jesteś rodzicem myślącym i sprytnym masz w domu termometr i leki przeciwgorączkowe dla dzieci.

Jeśli jakimś cudem zapomniałeś o takich zakupach na poczet dwudziestej piątej pary śpioszków, to zapewne właśnie rozpoczynasz maraton po najbliższych aptekach 24h. Pamiętajmy, że dzieci funkcjonują zgodnie z prawami Murphy’ego, więc wysokiej gorączki dostają zawsze w nocy lub w weekendy. W przypadku bardziej zaawansowanych chorób istnieje zależność – im większa i bardziej oczekiwana impreza rodzinna, tym większe prawdopodobieństwo wystąpienia choroby zakaźnej 🙂 A jeśli coś może pójść źle, będzie tak na pewno…

Jak wiadomo – najciemniej pod latarnią, a szewc bez butów chodzi. Dlatego właśnie nie kto inny tylko ja, dyplomowany ratownik medyczny, prawie zabiłam swoje dziecko, podając mu leki. Choć właściwie nie była to moja wina, to takie poczucie będę miała do końca życia. Już śpieszę wyjaśnić.

W piątym miesiącu życia mój syn miał szczepienie, po którym jego organizm standardowo zareagował gorączką. Temperatura była wysoka, ale nie niepokojąca, ponieważ wiedziałam co było jej przyczyną, a żadne inne podejrzane objawy nie występowały (np. wysypka, nadmierna senność, zaburzenia neurologiczne). Z powodu odparzonej pupy wolałam zaoszczędzić dziecku bólu i zrezygnowałam z podania paracetamolu w czopku. Sięgnęłam natomiast po ibuprofen w syropie, gdyż można go podawać dzieciom od trzeciego miesiąca życia. Do opakowania jest dodana specjalna strzykawka, więc cała procedura wydaje się prosta.

Odmierzamy stosowną do masy ciała dawkę i hop do buzi. I teraz takie szybkie question – kto z was podawał doustnie leki niemowlakowi w gorączce, które płacze z zamkniętymi oczami i właściwie trudno z nim nawiązać kontakt? Sprawa z góry skazana na porażkę. Ok, jakoś uspokoiłam dziecko, ojciec trzymał je na kolanach, plecami do siebie, przodem do mnie. Zaczęłam podawać lek „po policzku” od wewnątrz, nigdy nie wstrzykujemy dzieciom nic „prosto” do gardła!  Mimo to – stało się. Dzieciak się zakrztusił. I tak oto miałam przed sobą małego człowieczka z szeroko otwartymi oczami, próbującego rozpaczliwie wydać jakiś dźwięk, zakaszleć  czy choćby zapłakać. Nie szło. Sekundy lecą, ojciec w panice patrzy na mnie, dzieciak blady.  Co teraz?

  1. Jeśli dziecko kaszle, nie ingeruj, pozwól mu, żeby naturalne mechanizmy obronne zrobiły swoje. Może to trwać 2-3 minuty. Jeśli po tym czasie brak poprawy lub widzisz, że ma coraz większe problemy z oddechem lub traci przytomność, zaczynamy działać.

[U mnie ten punkt nie wystąpił, syn od początku nie był w stanie kaszleć.]

  1. Jeśli dziecko jest przytomne jesteśmy w dość dobrej sytuacji. Przechodzimy do 5 energicznych uderzeń w okolicę międzyłopatkową. Ważne aby głowka była skierowana w dół. Pozwala nam to wykorzystać siłę grawitacji. Sposób trzymania dziecka idealnie przedstawiają poniższe obrazki.

[Ten zabieg najczęściej pomaga i dochodzi do udrożnienia dróg oddechowych – tak było w przypadku mojego syna, dodatkowo pod wpływem uderzeń zwymiotował cały, wcześniejszy posiłek i był mocno wystraszony przez parę godzin.]

organic-mama.cu

  1. Jeśli powyższa metoda nie przyniesie rezultatów, układamy niemowlę na przedramieniu i wykonujemy 5 ucisków klatki piersiowej (pamiętajcie o główce skierowanej w dół). Dopóki dziecko jest przytomne, a ciało obce nie wypadło, wykonujemy na zmianę 5 uderzeń w okolicę międzyłopatkową i 5 uciśnięć klatki piersiowej. Najczęściej dochodzi do wypadnięcia ciała obcego/wydzieliny. Należy jednak jeszcze długi czas obserwować dziecko, słuchać jego oddechu. Jeśli coś nas niepokoi – idziemy do lekarza.
  2. Jeśli wszystko powyższe zawiodło i dziecko straciło przytomność – przechodzimy do resuscytacji krążeniowo-oddechowej. A to już grubszy materiał na osobny artykuł.

Jakie wnioski chcę Wam przekazać z tej krótkiej historii?

Przede wszystkim mając w domu małe dziecko musimy być zawsze gotowi na wszystko, mieć pod ręką podstawowe leki oraz znać ich dawkowanie i sposób podania. Dobrze, jeśli mamy numer telefonu do lekarza (o tym, jak wybrać dobrego pediatrę napiszę niebawem). Niestety dzieci mają tę wadę, że właściwie nic o nich i ich organizmach nie wiemy, dopóki czegoś na nich nie wypróbujemy. Z pozoru brzmi strasznie, ale w praktyce tak to właśnie wygląda. Dlatego zawsze musimy być bardzo ostrożni wprowadzając nowy, choćby dostępny bez recepty lek. Nawet droga podania (jak w moim przypadku) może okazać się niebezpieczna dla dziecka w danym wieku.

Ubolewam, że szkoły rodzenia nie prowadzą zajęć dotyczących pierwszej pomocy dzieciom i dlatego moim kursantom zawsze sugeruję, aby wybrali się na takie zajęcia na własną rękę, zanim pojawi się dziecko. Bo z nauką pierwszej pomocy jest jak z kupowaniem ubezpieczenia na życie – kupujemy coś/zdobywamy wiedzę z nadzieją, że nigdy się z tego nie skorzysta. Obyśmy potem nie pluli sobie w brodę. Ja miałam ten komfort, że w swoje macierzyństwo weszłam wyposażona w pewną wiedzę medyczną, która nie jest tajemna, lecz dostępna na wyciągnięcie ręki. Uratowałam swoje dziecko dzięki zachowaniu spokoju. Luz i swoboda cechują mistrzów. A bycie mistrzem wymaga odpowiedniej i rzetelnej wiedzy.

Wymaga też praktyki, stąd zachęcam do szkoleń, tylko w ten sposób możemy być pewni swojego działania.  Jest taki mądry dowcip… Kiedy twoje pierwsze dziecko połknie 5 zł, biegniesz z nim do szpitala, kiedy twoje drugie dziecko połknie 5 zł, czekasz aż zrobi kupę, kiedy twoje trzecie dziecko połknie 5 zł. Potrącasz mu z kieszonkowego 😉 Cały myk kryzysowego rodzicielstwa polega na tym, aby swoje pierwsze dziecko traktować jak trzecie. Powodzenia!

(źródło obrazka: organic-mama.eu)

 

Tekst premierowo ukazał się na stronie, gdzie publikuję. Zapraszam do zapoznania się z pozostałymi artykułami innych autorów. http://kryzysowo.pl/jak-prawie-zabilam-swoje-dziecko-czyli-o-zakrztuszeniach-u-dzieci/

 

Niniejszy artykuł ma charakter edukacyjno-poglądowy i nie zastępuje porady lekarskiej. Żadna z zawartych w serwisie treści nie może stanowić podstawy zastosowania konkretnych procedur medycznych bez uwzględnienia indywidualnych predyspozycji i przeciwwskazań charakterystycznych dla konkretnego pacjenta. Teksty na blogu stanowią wyłącznie odzwierciedlenie opinii i aktualnej wiedzy autorów oraz udzielających wywiadów i nie mogą być podstawą zastosowania procesu leczenia ani procedur związanych z ratowaniem życia i zdrowia. Wyłącza się odpowiedzialność autorów bloga, administratora serwisu oraz wszelkich osób udzielających wypowiedzi w niniejszym serwisie za skutki zastosowania opublikowanych informacji, w szczególności w razie wykorzystania ich z pominięciem konsultacji z podmiotami profesjonalnymi.