
Dawno, dawno temu, kiedy byłam mała dziewczynką, przyjechałam z tatą na wakacje do Warszawy. W szale podekscytowania spacerem stołecznymi uliczkami (pamiętam doskonale, że było to konkretnie w jednej z alejek w Parku Skaryszewskim) ponoć wykrzyknęłam (tego akurat nie pamiętam), że jak dorosnę to zamieszkam w Warszawie i będę pracować w telewizji.
Tak też się stało.
Uważam jednak, że ten – na swój sposób – sukces, ma kilku rodziców. A konkretnie trzy pary.
Pierwszą matką i ojcem tego gdzie jestem i co robię jestem ja sama. Z uporem maniaka dążąca od zamierzchłych czasów do dziennikarstwa. Kończąca studia prawnicze i przedkładająca nad nie miłość do mediów. Zakładająca koła dziennikarskie, prowadząca konferencje, testująca się w gazetach, radiu, telewizji i Internecie. Tyle o mnie.
Tuż za mną są moi rodzice. Nie wierzący do końca (zresztą pewnie do tej pory), że dziennikarstwo ma sens i może być bardziej wartościowe niż własne biuro notarialne. Być może mają rację, ale jak mówi stare przysłowie, serce nie sługa. Wiedzą doskonale, że umarłabym z nudów siedząc na tyłku i pieczątkując akty notarialne. Tak, pieniądze byłyby z tego lepsze…
Są jeszcze dwie wyjątkowe i ważne w moim zawodowym serduszku osoby.
Pierwszą z nich jest kobieta. Dziennikarka, którą cenię sobie ponad wszystkie inne Panie z różnych mediów. Kobieta, którą poznałam dawno temu rozpoczynając Naszą rozmowę od słów (mniej więcej): Dzień dobry, chciałabym pracować w gazecie, mogę? Mogłam. Pamiętam mój pierwszy materiał, pamiętam jak prowadziła mnie za rękę i powoli puszczała idąc krok za mną. To z nią konsultowałam każdą zawodową wątpliwość i zagwozdkę. To jej zwierzałam się z moich dziennikarskich wątpliwości. I to właśnie ona była i jest osobą, która zawsze, niezależnie od okoliczności wierzyła we mnie, ufała mi i zachęcała do zmian. Zawsze była i jest do tej pory za co jestem jej wdzięczna. Wiem, że mogę liczyć na zawodową radę i wsparcie o każdej porze dnia i nocy. Dosłownie!!!
Drugą, jak się pewnie domyślacie, jest mężczyzna. Tym razem wsparcie, jeśli w ogóle można tak mówić, nie jest namacalne tak jak w pierwszym przypadku. To taki trochę Pan z telewizji. Nawet nie trochę a bardzo. Człowiek, którego zawsze podziwiałam, któremu na swój sposób zazdrościłam, który pracował tak, jak wyobrażałam sobie pracę dziennikarza. Był moim autorytetem, celem do którego dążyłam, człowiekiem z telewizora którego kiedyś miałam nadzieję spotkać, choć wyobrażałam sobie, że jak do tego dojdzie to pewnie ucieknę zawstydzona. Od czasu kiedy owego Pana zobaczyłam w telewizji pierwszy raz minęło sporo czasu. Aż kilka dni temu dość niespodziewanie spotkałam go w korytarzu. Nie uciekłam. Nie zaniemówiłam. Wręcz przeciwnie.
Czekają mnie zawodowe zmiany. Oczywiście branża pozostaje ta sama, natomiast czeka mnie mnóstwo zawodowych wyzwań. Jestem podekscytowana i przejęta, ale to spotkanie w korytarzu mnie uspokoiło i utwierdziło w przekonaniu, że robię to, co zawsze chciałam robić. I choć praca jak każda ma elementy, na które można narzekać, jestem we właściwym dla siebie miejscu.
To chyba odpowiedni moment, żeby podziękować – nie sobie oczywiście, ale pozostałej czwórce. Zwłaszcza tej ostatniej dwójce, Pani i Panu, którzy doskonale wiedzą kim się dla mnie stali. I pewnie już się nie odstaną 🙂