Kiedy dowiedziałam się, że zostanę mamą, targało mną wiele skrajnych emocji. Patrząc na nie teraz widzę, że wiele z nich było niepotrzebnych. Na myśl o niektórych się uśmiecham, przypominając sobie jeszcze inne – wzruszam.
I choć wtedy wiedziałam o macierzyństwie niewiele, było pewne, że przyjdzie mi zmierzyć się z nim samodzielnie. Pomijam w tym układzie mojego partnera, ojca mojego dziecka, bo zupełnie nie na tym chcę się skupić. On akurat spisuje się w swoich rolach świetnie.
Od znajomych słyszałam, że przyjeżdża mama lub teściowa, że mogą liczyć na przyjaciółkę, która jakiś czas temu została mamą, że niania, opiekunka, pani do sprzątania, żłobek od szóstego tygodnia życia dziecka, że cośtam jeszcze innego.
My, jak całkiem spora grupa rodziców w tym kraju, staliśmy przed szeregiem decyzji życiowo-zawodowo-żłobkowych. On na etacie, ja na śmieciówce, na państwowy żłobek nie mieliśmy więc szans, opiekunka z kolei była ostatnim wyborem na naszej liście. Życie więc zweryfikowało Nasze wyobrażenia o szczęśliwej, odpoczywającej i spędzającej wspólnie czas rodzinie, takiej jak ta śmiejąca się do Nas z reklamy gotowej zupy czy udanych wakacji z opcją All Inclusive.
Ale nagle okazało się, że w Naszym życiu wydarzyło się coś, czego zupełnie się nie spodziewaliśmy.
Człowiek liczy na rodziców, czasem na dziadków (choć osobiście nie wyobrażam sobie, że mogłabym wysłać na spacer z wózkiem moją babcię. Celowo używam słowa wysłać, bo tak to w mojej ocenie często wygląda. Ledwo chodzące babulinki i dziadziusiowie spacerujący z niemowlakiem. Gdzie wyobraźnia?!), czasem na kogośtam jeszcze. My wiedzieliśmy, że musimy liczyć na siebie. Bo rodzice daleko, a rola babć zupełnie inna. On jedynak, a moja siostra na drugim końcu Polski. Do czasu.
Właściwie mijają dwa lata, od kiedy mam moją siostrę obok. Tu w stolicy. Moją malutką siostrzyczkę, która, jakby nie patrzeć, jest fantastyczną kobietą. Silną, upartą, zawsze uśmiechniętą i świetnie zorganizowaną. Najlepszą ciocią świata. Jedyną osobą, której ufam bezgranicznie. Nie dlatego, że obawiam się czy będąc z babcią nie zje czasem za dużo słodyczy, ale dlatego, że moja córka nie spędza z nikim innym tyle czasu. Tak często i tylko i wyłącznie przeznaczonego dla niej. To przy cioci nie ma kłopotu z zaśnięciem, to ciocia jest w stanie przekonać ją do wielu rzeczy, to gdy ciocia jest obok mama i tata właściwie mogliby nie istnieć. Ciocia nie rozmawia non stop przez telefon, pozwala szperać w kuchennych szafkach i uczy przesadzać kwiaty w przydomowym ogródku.
Jestem wdzięczna losowi i mojej siostrze, że wspólnie jakoś tam sprawili, że mam ją tu obok. Nie dlatego, że nie poradziłabym sobie sama. Ale dlatego, że moje dziecko ma kogoś niezwykle bliskiego. Z kim wspaniale spędza czas i tworzy wspomnienia. Wolny wieczór traktuję raczej jako skutek uboczny tego zjawiska, ale nie narzekam gdy występuje. Wiem jednak, że gdyby cokolwiek, kiedykolwiek, to mogę liczyć na nią o każdej porze dnia i nocy.
W kalendarzu jest dzień mamy, taty, babci, dziadka, dzień kobiet, czy chłopaka, pierwszy dzień lata, światowy dzień pizzy czy międzynarodowy dzień uchodźcy. Dnia Cioci nie było.
Upiekłyśmy muffiny, zrobiłyśmy laurkę, spędziłyśmy z ciocią miłe, choć tym razem krótkie popołudnie. Ale narodziła się w ten sposób – jak mawiał klasyk – nowa świecka tradycja.
1 lipca oficjalnie ogłaszam DNIEM CIOCI! Wszystkim ciociom życząc tego, co najlepsze 🙂
I powiem Wam jedno – sama chciałabym w przyszłości być taką właśnie ciocią, jaką ma moja córka. Ciocią, która daje czas a nie drogie prezenty.