Bardzo często słyszę od swoich znajomych, że czegoś nie zrobią, bo mają dość tego, że coś trzeba, że wypada, że inni od nich oczekują. Że nie robiąc czegoś rozczarują mamę, a robiąc coś innego sprawią przykrość cioci. Oczywiście tej dawno nie widzianej.
Tak mówią. I tylko mówią.
A poza tym, że mówią robią to, czego się od nich oczekuje, choć gotują się w sobie. Pojawiają się na rodzinnych imprezach bo wypada. I piją kawę z dawno niewidzianymi choć niekoniecznie lubianymi znajomymi, bo głupio. No chyba, że mają w tym interes – wtedy jest mniej głupio.
Przyznaję się bez bicia, że jestem w tej grupie. Ale od dziś mam zamiar mówić, że byłam. Przynajmniej w sferze prywatnej. Zawodowa, jaka jest w dzisiejszych czasach, raczej każdy z Nas wie. Choć i tak podejrzewam, że jestem w tej niewielkiej części społeczeństwa, która lubi swoją pracę i czasem z trudem, ale chętnie do niej wstaje. Of kors, są dni, kiedy mam jej dość i jestem o krok od rzucenia służbowym telefonem w ścianę i wyjścia z wykrzyczeniem w iście aktorskim stylu słynnego hollywoodzkiego „odchodzę”. Ale zazwyczaj gryzę się w język i jak bumerang wracam następnego dnia z uśmiechem na ustach.
Jednak prywatnie i życiowo będę już nieugięta. Czas najwyższy. Być może potrzebowałam silnego impulsu, być może to był proces, który właśnie się zakończył. Wiem jedno – mam dość robienia czegoś, bo tak trzeba.
Mój dzień zaczyna się o 5:09. Nienawidzę ustawiać budzika w tradycyjnej formule: pięć, dziesięć, piętnaście po, dlatego zawsze dzwoni o 5:09. Plus trzy czterominutowe drzemki. Wstawiam wodę na herbatę, włączam radio. Mam – jak każdy – swoje rytuały. Potem, poranny pośpiech, droga do przedszkola i pracy. Wiem, że mnie rozumiecie. Wiem, że wiele z Was podobnie jak ja spędza poza domem 10, 12 albo czasem 14 godzin. Dlatego czasem tak bardzo mi przykro, kiedy słyszę, że ciągle tylko szukam wymówek, żeby się nie spotkać, że bez przesady i z dzieckiem też można pobyć w kawiarni a nie w domu i – co najgorsze – żebym nie przesadzała i nie ja jedna jestem zmęczona.
Owszem. Nie ja jedna jestem zmęczona. Ba, przemęczona permanentnym niedospaniem i życiem w ciągłym napięciu. Ale od jakiegoś czasu jestem też zmęczona tłumaczeniem się z moich porannych pobudek, powrotów do domu o 18 i chodzenia spać w okolicach 22giej. Dlaczego nie mogę przyjechać na spotkanie o 19:30? Dlaczego nie mogę przeczytać jakiegoś fragmentu czyjejś radosnej twórczości koniecznie jeszcze dziś? Dlaczego po prostu nie pojedziesz się zrelaksować na zakupy do centrum handlowego? Nie pójdziesz do kina? Albo na imprezę?
Dlatego, że nie mam na to ochoty. Wybieram koc, zieloną herbatę albo butlę ukochanego białego wina i film oglądany z perspektywy własnej kanapy. Z opcją pauzy na siku. Wybieram kawę prosto po pracy, w kawiarni w pobliżu domu, a nie spotkanie o 19:30 w Śródmieściu. Może jak przyjdzie wiosna to zmienię zdanie. Zamiast imprezy wolę wieczór z planszówkami w gronie najbliższych przyjaciół. I przestaję mieć opory, by o tym mówić.
W minioną sobotę poszliśmy na pierwsze urodziny małego T. Z moich obliczeń wynika, że widziałam go 5ty raz, z czego jeden z tych pięciu “razów” latem przez szybę samochodu. Było ciasto, kawa i siedzenie przy stole przez 3 godziny. Właściwie dobrze bawiła się tylko moja córka, bo do jej dyspozycji pozostawał odmienny od jej własnego zestaw zabawek. Ja zaś musiałam zmierzyć się z pytaniami dlaczego jeszcze nie wzięliśmy ślubu, kiedy chrzciny, a może czas już na drugie dziecko i właściwie dlaczego tak rzadko się spotykamy. Na ratunek przybyła moja zmęczona córeczka. Dzięki jej za to.
A mogłam w tym czasie pójść na basen, pojechać na wycieczkę do lasu albo się wyspać. Nie zrobiłam tego. Moja strata. Nie chcę powiedzieć, że żałuję, bo to nic nie da. Ale chcę to zmienić.
I Wam też tego życzę. Spoglądania na siebie, na potrzeby swoje i swojej rodziny. Tej najbliższej. Moja, choć nie książkowa, jest dla mnie najważniejsza i od dziś stawiam na nią. I na siebie.
Dlatego w sobotę nie pojadę do dawno niewidzianego kuzyna M., który wraz z żoną zaprasza Nas do swojego mini domku z mini ogródkiem pod Warszawą. Spotkanie gdzieś wśród ludzi odpada. Bo przecież w takich warunkach jest dużo spokojniej i bardziej komfortowo niż w basenach z kulkami obok kawiarni znanej sieci. No cóż. Z radością wymienię te ciszę, spokój i siedzenie przy stole wypełnionym kupnym ciastem z kawiarni obok na godzinę w hałasie i kurzu.
I powiem wprost, że wybieram uśmiech mojego dziecka i własną potrzebę zmiany otoczenia po całym tygodniu siedzenia na krześle biurowym w pomieszczeniu z ograniczonym dostępem do światła dziennego na godzinę szaleństwa w kulkach. Albo dwie, jeśli będzie fajnie.
I Wam też życzę fajnego nadchodzącego weekendu. W kulkach, na sankach czy tam, gdzie tylko macie ochotę. I z kim macie ochotę.
Odwagi!