Która matka jest bez winy, niech pierwsza rzuci kamieniem

Pixabay / CC0

Od kilku dni leje. Nie wiem, czy wszędzie, ale w okolicach mojego domu, pracy i przedszkola wciąż pada.

W związku z tym nastroje społeczne są marne. Dzieci w przedszkolu są senne, więc płaczą. Ludzie w pracy narzekają, że ciemno, zimno, mokro, że dużo pracy, spotkań, że im się nie chce.

Siłą rzeczy, będąc nawet na co dzień rzygającą tęczą Matką Polką, która radośnie szuka pomrowików w zabłoconych kałużach, odpadasz. Udziela Ci się marazm, senność i ogarnia Cię frustracja.

Aż wreszcie deszcz przestaje padać. Ale wyrobione naprędce nawyki zostają. Poranny pośpiech, bo przecież tydzień deszczu = tydzień spóźnień do pracy. Budzenie dziecka w pośpiechu, popędzanie, irytacja, że zakładanie butów tyle trwa i nie daj boże foch. Tysiące spotkań, tysiące maili, wracasz do domu i chcesz odpocząć. Ale czeka na Ciebie kosz brudnego prania, drugi w kolejce do żelazka, stos brudnych naczyń i pusta lodówka. Podłoga też domaga się uwagi. Ale najpierw kolacja, kolorowanki, bajka na dobranoc. I właściwie to tyle. Parnie, prasowanie i porządki mogą poczekać. Po trochu uszczuplisz z jednej kupki, dołożysz do innej. I tak jakoś się toczy…

Aż wreszcie przychodzi dzień, w którym coś w Tobie pęka. Bez powodu. Albo może z powodu rozlanego soczku. A może źle odłożonego kubka po kawie. Albo skorupek od jajka leżących w zlewie. I kiedy wodospad łez już ustaje zjawia się to, czego właściwie potrzebowałaś od początku. To, co miałaś na wyciągnięcie ręki. Małe rączki oplatające twoją szyję swoim rękawkiem wycierające płynące po Twoich policzkach łzy.

Niby dlaczego nie możesz rozpłakać się przy dziecku? Dlaczego masz się chować z uczuciami? Dlaczego kiedy jest Ci źle nie masz prawa tego okazać? Wstydzić się łez? Po co, dziecko i tak wie, że jest nie tak. Prościej mu wytłumaczyć, porozmawiać, pokazać, że każdy ma słabsze dni i nauczyć, że ono też ma do tego prawo. Popłakać się gdy jest mu źle. I powiedzieć o tym bliskim. Może wspólnie zaradzicie.

To element oczyszczenia. Kładziesz się później do łóżka i już nie irytuje Cię, że dziecko nie zasypia od razu. Że chce zrobić „noski noski eskimoski” 12 razy z rzędu, pobawić się w akuku chowając głowę pod poduszką albo marzy o tym, żeby zapleść Ci warkocz. Po prostu przyjmujesz to i cieszysz się, że macie jeszcze 10 minut zanim powie „już chodźmy spać”.

Za rzadko to robię. Za rzadko celebruję te wieczorne 10 minut. Za rzadko pozwalam sobie na luz, wciąż myśląc o tej stercie prania, naczyń i kolejce spraw do załatwienia. I o tym, że jak zwykle się nie wyśpię. Przeczytałam ostatnio, że kobiety zawsze najpierw myślą o obowiązkach, potem o innych rzeczach. W naszych internetach coraz modniej jest być bałaganiarą i byle jaką panią domu, będąc jednocześnie rzygającą spokojem, cierpliwością i wolnym czasem matką. Znam siebie i mam za dużo lat, żeby wierzyć w to, że syf przestanie mi przeszkadzać. I że nigdy nie stracę cierpliwości do dziecka. Nie uważam, że nawalam. Ale widzę, że te chwile dobrze robią Nam obu. Że potrzebuję ich bardziej niż kiedyś. I że sporo czasu zajęło mi zrozumienie jak dobrze robi na duszę życie w harmonii z samą sobą. Banał? To kto pierwszy rzuci kamieniem?