
Ludzie bardzo często pytają mnie, dlaczego się rozwiodłam. Pewnie liczą na jakąś dramatyczną historię o zdradzie lub inne, pikantne szczegóły, przeplatane bluzgami na byłego męża. W takich sytuacjach niezmiennie odpowiadam „bo małżeństwo jest dla mnie bardzo ważne”. I tu dopiero robią się wielkie oczy. „Jakbyś ceniła związek małżeński to byś się nie rozwiodła”. No tak, przecież przysięgałam, że nie opuszczę aż do śmierci, że w zdrowiu i w chorobie, że tak mi dopomóż Panie Boży Wszechmogący. Może to właśnie ten Pan Bóg nie dopomógł, bo chęci były szczere.
Wyszłam za mąż, zaraz wracam
Kiedy mówisz „TAK” i planujesz ślub, wraz z późniejszym życiem we dwoje, nie zakładasz, że coś może pójść nie tak. Oczywiście wiesz, że z biegiem lat relacja się zmieni, proza życia dopadnie, a kredyt hipoteczny pożre połowę dochodów. Mimo to myślisz, że się uda. Więc idziesz przed ten ołtarz, powtarzasz formułkę, balujesz do rana na weselu i cieszysz się, bo kochasz i jesteś kochana. Dopiero potem okazuje się, że coś jednak nie gra. Pojawia się planowane i oczekiwane dziecko, rodzina wygląda jak z żurnala, a jednak coś nie gra. Niezmiennie powtórzę (mój mąż mnie za to nienawidził), że znamy siebie na tyle, na ile nas sprawdzono. Pojawia się jeden, drugi, trzeci, osiemnasty sprawdzian – utrata pracy, dziecko, choroby, oczekiwania, rozczarowania i troski. Nagle okazuje się, że jednak nie potrafimy się porozumieć, nie realizujemy swoich potrzeb i nie czujemy się ważni.
Są wymówki, ciche dni. Uciekanie do innych. Zaczynamy realizować swoje potrzeby poza związkiem. Niekoniecznie te seksualne. Szukamy kogoś, kto zrozumie nasze pasje, lęki, pragnienia. Szukamy kogoś, kto się z nami pośmieje z filmiku, znalezionego w internecie. Szukamy kogoś, komu opowiemy, jak bardzo wkurzył nas partner. I oddalamy się. Niby spełnieni, niby nie.
O co pani się obraża?
Wyjścia są trzy: można to przełknąć, bo przecież życie to nie sielanka, można pójść na terapię i można odejść. Osobiście uważam, że najsensowniejsza jest opcja numer dwa, jednak rzadko przynosi efekty. W moim przypadku pieniądze z konta uciekały w zastraszającym tempie, a rezultatów nie było. Godziny prania brudów w towarzystwie osoby trzeciej, która usilnie starała się nie stanąć po żadnej ze stron. Po jakimś czasie poziom frustracji osiąga level hard, następuje apogeum i ludzie po prostu nie mogą na siebie patrzeć. W domu panuje napięta atmosfera, są kłótnie, wyzwiska i ciągły stres. Choć przy dziecku odgrywa się szopkę, w sercu aż się kotłuje.
To nie jest tak, że mówi się „odchodzę” i trzaska się drzwiami. Nie w dzisiejszych czasach. Analizujesz, czy masz gdzie pójść, za co się utrzymasz, co powie rodzina, jak zareaguje dziecko. To nie jest uciekanie na wariata z patologicznego domu, a zwykły rachunek. Jeśli dodatkowo ktoś z najbliższego otoczenia mówi „przecież ty sobie bez niego nie poradzisz”, sytuacja wydaje się naprawdę beznadziejna. A może faktycznie przesadzam? Może jakoś się porozumiemy? Może zagryzę zęby? Może jak ja pójdę na kompromis, to on też? No i najważniejsze – dziecko. Jak ono to przeżyje? Przecież zasługuje na normalną rodzinę. Przecież to mu obiecywaliśmy, sprowadzając je na ten świat.
Powinniście być wzorem dla innych
W końcu odchodzisz. Za co żyjesz, jak radzisz sobie w codziennych sprawach – o tym kiedy indziej. Odchodzisz i czekasz na sprawę w sądzie. W moim przypadku po wielu gorzkich rozmowach, po groźbach i straszeniu udało się dojść do porozumienia. W sądzie trzymaliśmy jeden front i prosiliśmy o rozwód za porozumieniem stron bez orzekania o winie. Ustaliliśmy plan wychowawczy i wysokość alimentów. Powiedzieliśmy, że już się nie kochamy, choć mieliśmy na starcie dobre chęci, które życie po prostu zweryfikowało. Owocem tej relacji jest mały człowiek, bogu ducha winien z resztą. Sztuką jest teraz tak o niego zadbać, żeby wyrósł na fajnego mężczyznę.
Zapewne rzadko zdarza się tak, by ojciec dziecka angażował się w życie dziecka. Ja mam to szczęście, ze choć małżeństwo mi się nie udało, to wybrałam dobrego człowieka na ojca mojego dziecka. Bo aktywnie spędza czas z synem, bo dzwoni, bo dopytuje, bo proponuje pomoc, kupuje, chodzi do lekarza i na odległość trzyma ze mną wspólny front. Jak powiedział sędzia – to ewenement. Za to jestem wdzięczna mojemu byłemu mężowi.
Małżeństwo jest ważne
A odpowiadając na pytanie – rozwiodłam się, ponieważ małżeństwo jest dla mnie bardzo ważne. Powinna je tworzyć para, która kocha się, szanuje, wspiera i pożąda. Para ludzi, która każdego dnia uczy dziecko, jak powinna wyglądać szczera relacja między dwojgiem ludzi. Jeśli mamy tworzyć sztuczne gospodarstwo domowe, scalone wspólnym nazwiskiem, papierkiem, kredytem i dzieckiem, to ja podziękuję.
Cenię sobie małżeństwo i planuję stworzyć takie, w którym obie strony będą szczęśliwe i spełnione. Chcę też w ten sposób pokazać mojemu dziecku, czym jest udany związek, a nie fikcja. Chcę, by oglądał ludzi, którzy darzą się szacunkiem i sympatią. Którzy się przytulają, śmieją, kłócą i razem marzą. Nie chcę natomiast nauczyć go, że trzeba trwać w związku, który nas nie cieszy, nie rozwija i w którym się nie spełniamy, nawet jeśli obiecywaliśmy coś przed Bogiem lub podpisaliśmy w urzędzie.