“To jest absolutny skandal. Za moich czasów to w ogóle było nie do pomyślenia. Teraz to wszystko jest jakieś bez zasad. Na wszystko się tym dzieciom pozwala. Żadnych reguł. Żadnych autorytetów. O wszystkim mogą decydować same. I potem wyrasta to to takie rozpuszczone, rodzicom włazi na głowę, bo sobie pozwolili. Nikogo nie słucha i niczego nie szanuje, bo wszystko się należy. Kto to w ogóle widział?”
To oczywiście wypowiedź sklejona „mniej więcej”, ale wraca ona do mnie regularnie. Za każdym razem, gdy w jakiś sposób można skierować rozmowę na temat stroju. Jeśli tylko jest możliwość podciągnięcia tematu pod „tiulową spódniczkę, którą wnusia pewnej znajomej wybrała sobie do przedszkola” to wraca do mnie tona wyrzutów sprowadzających się do stwierdzenia „jesteś fatalną matką, skoro pozwalasz dziecku na TAKIE rzeczy”.
Pozwalam mojej córce wybierać
Czy jest to dobre rozwiązanie? Czy nie robię sobie lub jej krzywdy? Nie wiem. Uważam, że nie sposób poznać odpowiedzi na to pytanie. Każde dziecko jest inne, bla, bla… Postanowiłam jednak, lub raczej postanowiliśmy wspólnie jako rodzice, dawać Naszemu dziecku wybór. Ograniczony. Zapewne w mądrych poradnikach parentingowych ma to nawet swoją nazwę, odpowiednią terminologię i możliwe, że jest też stosowane przez jakieś gwiazdy. W codziennym życiu sprowadza się jednak do ograniczonych wyborów.
Przykład? Proszę bardzo
Wiem, jaka jest pogoda. Wiem, że powinnam ubrać dziecko w getry, tiszert i sweterek. Wybieram spodnie, sweterek i dwa tiszerty do wyboru. Nie ma dla mnie żadnego znaczenia, czy moja córka wybierze czerwony z myszką Minnie czy też szary z kolorowymi motylkami. Jeżeli ustalamy, że zjada jedną gałkę lodów, to wystarczy. O smaku decyduje sama, to chyba oczywiste. Przygotowując laurkę dla dziadka zdecydowałam, że może wybrać jeden kolor brystolu – jej decyzją było jaki. Bajkę do czytania przed snem też wybiera sama. I tak dalej.
Od początku wydawało mi się to dość oczywiste. I o ile kwestia koloru brystolu czy smaku lodów oburza w kontekście takim, że w ogóle mówię o nich głośno, o tyle moje pozwalanie dziecku na wybór koszulki budzi spore kontrowersje. Nie rozumiem tylko na czym polega różnica? Co w wyborze koszulki jest tak bardzo nie na miejscu? Nie chodzi przecież o wkładanie balowej sukienki na plac zabaw czy może spodni w pakiecie z cekinowym sweterkiem i tiulową pelerynką.
Pozwalam wybierać, podejmować decyzje, by wiedziała, że liczę się z jej zdaniem i że je szanuję. Chcę, żeby wiedziała, że jest dla mnie ważne.
Zwyczaje po ludzku wkurza i irytuje mnie ocenianie mojego zachowania i krytykowanie go przy każdej możliwej okazji. Zwłaszcza bez odniesienia się do tego, iż wybór jest „ograniczony” a padające argumenty sprowadzają się „ja wiem lepiej, bo jestem starsza”. Szkoda tylko, że nie ma w tym grama merytoryki a diabeł tkwi w szczególe sprowadzającym się najczęściej do innego gustu odzieżowego. Bo jakoś o tym, że kilka dni temu dziecko samo wybrało nocnik nikt nie wspomniał…