Nie chcę karmić piersią. O!

Fot. Unsplash/CC0 License
Fot. Unsplash/CC0 License
Fot. Unsplash/CC0 License

Są takie kobiety, które świadomie nie chcą karmić piersią. Ba! Jest ich nawet całkiem sporo, ale ukrywają się w czeluściach swojego domu z obawy przed linczem ze strony Laktacyjnych Terrorystek. Niektórym chyba trzeba głośno powiedzieć, że nie ma obowiązku karmienia piersią. Matki mają swoje powody – najczęściej jest to niechęć do samej fizjologii karmienia, innym razem możliwość swobodnego dysponowania swoim czasem. Jednak to, co najbardziej smutne – dla tych kobiet nie znajdziemy porad jakie mleko najlepiej wybrać czy jak zatrzymać laktację. Możemy za to spotkać falę krytyki i wpędzanie w poczucie winy.10599347_735205799905785_5997226493401515026_n

Jeszcze zanim zdecydowałam się na dziecko wiedziałam, że nie chcę karmić piersią. Mówili mi – odmieni ci się. Zaszłam w ciążę i dalej nie planowałam karmić piersią. Mówili – odmieni ci się jak urodzisz. No i urodziłam. Oblała mnie fala ogromnej miłości do dziecka i instynktu macierzyńskiego, ale piersią dalej karmić nie chciałam. Na szczęście przygotowałam się wcześniej. Kupiłam butelki, sterylizator, mleko itd… Generalnie dość dużo różnych, zbędnych i niezbędnych akcesoriów.

Na oddziale położniczym właściwie stosunek do mojej decyzji był obojętny – dostałam lek na hamowanie laktacji, choć przyznam, że ordynator kręcił nosem („nasz szpital jest przyjazny dziecku, a to pani fanaberia!”), ale prawo było po mojej stronie. Na wyjście dostałam również receptę na ten lek. Dużym zaskoczeniem był dla mnie personel neonatologiczny, który nie miał nic przeciwko mojej decyzji. Oczywiście przeprowadzono ze mną rozmowę, ale nie była ona ani edukacyjna ani terroryzująca. Była zwykła, ludzka. Jedyne czego ode mnie wymagano to oświadczenia w dokumentacji medycznej, iż z przyczyn osobistych świadomie rezygnuję z karmienia naturalnego i proszę o wdrożenie leczenia, mającego na celu zatrzymanie laktacji.  W największe osłupienie wprowadziła mnie jednak położna laktacyjna, która udzieliła mi wielu porad jak karmić sztucznie dziecko, jak radzić sobie z nawałem, obrzękiem piersi itd. Dała mi nawet swój prywatny numer telefonu w razie problemów czy dodatkowych pytań. Z perspektywy czasu myślę, że personel był tak empatyczny i pomocny, ponieważ widział, że moja decyzja jest w pełni świadoma i przemyślana. Sama byłam w stanie podać wiele przykładów przemawiających za karmieniem piersią, bo rozumiem je i nie mam nic przeciwko osobom, które z tej metody korzystają. Naprawdę jestem za promowaniem naturalnego karmienia do momentu, kiedy mówimy w oparciu o wiedzę naukową, ale kategorycznie nie podobają mi się wszelkie wycieczki interpersonalne.

Dlaczego ja nie chciałam karmić piersią? Z wielu powodów i nie umiem ich nawet podzielić na ważne i mniej ważne. Przede wszystkim jestem za równouprawnieniem w rodzicielstwie. Wychodzę z założenia, że nosząc w sobie dziecko przez 9 miesięcy samo nie karmienie piersią nie zmniejszy mojej roli jako matki czy nie zaburzy relacji na linii matka-dziecko. Dążyłam do tego, aby po urodzeniu role matki i ojca wyrównały się. A to pozwalało mi i ojcu dziecka wystartować wspólnie z punktu zero w budowaniu więzi z dzieckiem. Nie chciałam też być w jakimś sensie „uwiązana”. W nieustającej krytyce jaka mnie spotykała ze strony innych matek najczęściej słyszałam, że jestem wygodna. Nie wiem, czy to takie wygodne, kiedy nie możesz o 2 w nocy po prostu wziąć dziecka do łóżka i przystawić do piersi. Taka matka (czy też ojciec) musi wstać, podgrzać uprzednio przegotowaną wodę, zrobić mieszankę i najlepiej w miarę szybko umyć butelkę. Dodatkowo wychodząc gdziekolwiek trzeba pamiętać o mleku, butelkach, smoczkach, pokrowcach termoizolacyjnych. Gdzie tu wygoda? Nie wspomnę już o aspekcie finansowym – mleko kosztuje niemało.  Kolejnym argumentem jaki słyszałam to próżność. Przytyłam w ciąży i moje piersi również zwiększyły się o parę rozmiarów. Proszę mi wierzyć, że bez karmienia i tak straciły na wyglądzie dość znacznie.

Jakie widzę plusy w karmieniu butelką? Przede wszystkim to, że ktoś może mnie zastąpić, gdy mam coś ważnego do załatwienia lub po prostu jestem zmęczona. Druga sprawa to pewność co dokładnie je moje dziecko, jaki jest skład mieszanki, ilość spożywanego pokarmu na dobę itd. Kolejnym plusem jest swobodne karmienie w miejscach publicznych bez niechcianych i męczących spojrzeń ze strony otoczenia. To tylko kilka głównych powodów.

Dziś mój syn ma nieco ponad 2 lata. Pierwszy katar złapał w wieku 8 miesięcy. Nasza więź jest bardzo mocna. Nie mam z tego powodu wyrzutów sumienia, nie czuję się gorszą matką. Absolutnie nie żałuję decyzji, mimo ogromnych nacisków i presji ze strony otoczenia, mediów itp. Chciałabym, żebyśmy my – matki wykazywały się większą tolerancją dla innych. Kobiecie, której karmienie nie idzie lub ma słaby pokarm potrafimy powiedzieć – trudno, tak czasem bywa, przejdź na butelkę – bo widać, że chce, więc nie jesteśmy tak zajadłe. To trochę dziwne, bo innym razem te same kobiety potrafią powiedzieć „jakby chciała to by karmiła, to kwestia nastawienia”. Nie zgodzę się, ja nie chciałam, a nawał miałam przez długi czas (miesiąc), mimo przyjmowania leków. Myślę, że drogą do sukcesu w macierzyństwie jest to, aby być szczęśliwą matką. Świadomą i pewną swoich decyzji. Tylko wtedy ten projekt może się udać. Róbmy tak jak czujemy, dopóki nasze zachowania nie zagrażają zdrowiu czy życiu dziecka. I szanujmy inne matki. Z ich wartościami i przekonaniami.

 

Tekst opublikowany również na portalu Mamadu (1.09.2015)