O placach zabaw słów kilka. Subiektywna lista „niespodziewanek”

Nie wiem, czy kiedyś wspominałam Wam, że pracowałam w portalu parentingowym? Jeszcze rok temu specjalizowałam się w pisaniu dla rodziców. Później jednak wróciłam na stare śmiecie. Ale o tym kiedy indziej. Praca w rzeczonym parentingu pociągnęła za sobą dwie kluczowe w moim życiu rzeczy. Pierwszą z nich jest znajomość z Celiną (tak, tak, zaczynałyśmy biurko w biurko konsultując dziecięce wysypki i kreatywne sposoby na deszczowe dni). Drugą fakt, że mój facebook do tej pory wyświetla mi nowe posty wrzucane na parentingowe portale i blogi.

Kiedy urodziłam córkę, nie czytałam ich za wiele. Jestem zwolenniczką tzw. metod babcinych. Czytanie porad o tym, po jakim czasie od wrzucenia do wody marchewki dorzucić do niej ziemniaka, by pierwsza zupka dla niemowlaka miała jak najwięcej witamin wydawało mi się stratą czasu. Ziemniaka wrzucałam później, bo gotuje się krócej…

Wszystko zmieniło się, gdy pracowałam tam, gdzie pracowałam. Wtedy stałam się żywo zainteresowana rodzicielską blogosferą. Nie chcę próbować nawet tworzyć profilu blogującej polskiej matki. Każda bowiem jest inna, szczera, skupiona na innych aspektach rodzicielstwa, mająca dzieci w różnym wieku. I jestem przekonana, że każda mama znajdzie coś pasującego do jej „stylu zarządzania”.

Teraz jestem bardziej doświadczoną i zapracowaną w innej branży mamą. Dlatego czytuję parentingowe blogi wybiórczo. Niektóre z nich lubię bardzo i czekam na nowy wpis. Inne traktuję jako źródło życiowej wiedzy podanej w sposób zjadliwy dla mnie, laika w branży. Do jeszcze innych sięgam wtedy, gdy poruszony temat żywo mnie interesuje lub dotyczy.

W tej trzeciej grupie znajdują się wpisy dotyczące ciekawych miejsc do odwiedzenia z rodziną, fajnych atrakcji dla maluchów i – co obecnie jest najbardziej na tapecie – wypasionych placów zabaw.

W Internecie sporo jest hejtu. Nie zrozumcie mnie źle, nie jestem hejterem i wspomnianych wcześniej blogów czytać nie przestanę ale…

Kochane mamy, piszecie pięknie, kolorowo, dołączacie mnóstwo zdjęć. Wasze blogi są pastelowe / vintage / stylowe na swój sposób, zazwyczaj okraszone uroczymi fotami (nie to co Nasz, czarno-biały) 😛 Zachęcacie do odwiedzenia miejsc, które z pewnością spodobają się dzieciakom. Jak w dobrej reklamie. Nienachalnie, subtelnie, podprogowo…

Dziś odwiedziłam kolejny plac zabaw z listy polecanych. I po raz kolejny się zawiodłam.

Dlaczego?

Tookapic / CC0

Zauważyłyście, żeby kiedykolwiek w zajawkach fajnych miejsc pojawiła się konstruktywna ich krytyka? Nie ma w niej nic złego, a opisanie minusów z pewnością nie zniechęca do ich odwiedzenia i wyrobienia sobie własnego zdania. Fajnie wiedzieć, że za ogrodzeniem placu zabaw X znajduje się cmentarz. Albo że najbliższy sklepik czy automat z czyś do picia znajduje się 3 km dalej. Chętnie dowiedziałabym się, czy przy placu zabaw jest tojtoj, a jeśli tak, to czy warto się do niego zbliżać. I z pewnością nie przejechałabym połowy albo i więcej miasta, gdyby ktoś napisał choć jednym zdaniem, że przy placu zabaw Z nie ma nawet pół centymetra kwadratowego cienia. Byłam, zobaczyłam, a dziecko nawet nie dotknęło drabinek, bo te, nagrzane słońcem, parzyły od samego patrzenia na nie.

Dalej będę czytać, odwiedzać polecone miejsca i wyrabiać własne zdanie. Ale może kogoś tym swoim przemyśleniem zainspiruję. Oczywiście placu zabaw żadnego nie polecę – doskonale robią to inni 😉 Do żadnego też zniechęcać nie chcę. Chyba, że odkryję coś co mnie zachwyci. Wtedy macie jak w banku recenzję z plusami i minusami.

Miłego czasu na placach zabaw dla wszystkich! Nie tylko tych warszawskich.