
Ola jest silną, niezależną kobietą. Rozwódka. Ma 38 lat i 10-letnią córkę, którą niemal od urodzenia wychowuje samotnie. Jakieś związki ma na koncie, ale nic szczególnego z tego nie wyszło. Nie dalej jak dwa tygodnie temu, cała w skowronkach oznajmiła mi, że poznała FANTASTYCZNEGO faceta. Że miły, że opiekuńczy, że Madzię polubił, że się stara i zabiega. No ale ma pewien minus. Jak dla mnie minus nie do przeskoczenia. Otóż Łukasz jest bezdzietnym kawalerem (notabene młodszym od Oli) i bardzo chciałby mieć w przyszłości dziecko. Swoje dziecko, oczywiście.
– No chyba nie zwariowałam do reszty! Po pierwsze, to nie zamierzam znów wchodzić w żadne pieluchy i kaszki, po drugie bardzo długo zajął mi powrót do figury po pierwszej ciąży, a po trzecie to ja już się nauczyłam, jakie życie potrafi być przewrotne. A jak mi przyjdzie znów samotnie wychowywać dziecko? Bo przecież może nam się nie udać? Takiego ryzyka to ja nie podejmę – zarzekła się natychmiast. I ten trzeci punkt jest tu chyba kluczowy. Nie dziwię ci się, kochana, nie dziwię. Niewiele się różnimy.
W rozmowie uczestniczył również nasz kolega – 30-latek z dwuletnim stażem małżeńskim, bezdzietny. Miły, sympatyczny i bardzo rodzinny facet. – Ola, ale ty nie powinnaś się od razu tak bojowo nastawiać. A może ci się odmieni? A może się zakochasz na zabój i powiesz “dobra, raz kozie śmierć, niech będzie”? – obie stałyśmy wpatrzone w niego. Takie to było szczere, podniosłe, świeże i młodzieńcze. I tak bardzo oderwane od rzeczywistości, że żadna z nas nie wiedziała, jak kolegę sprowadzić na ziemię. Bo wszystko ładnie brzmi, jak człowiek się naoglądał amerykańskich komedii romantycznych i lubi sobie pochlipać przy “Hello” Adele.
Pytam więc Olę, czy mu to jasno zakomunikowała, bo przecież nie ma co się oszukiwać. On już kawę na ławę wyłożył (dość szybko z resztą). – Mówi, żebyśmy dali sobie czas, że musimy lepiej się poznać, że może zmienię zdanie i zachcę tego dziecka – zrelacjonowała. – Zachcieć to może i zachcę, ale rozsądek mi nie pozwoli tak czy inaczej – dodała. Zdrowy rozsądek – to chyba cecha dominująca wśród samotnych matek, które znam. Gdy każdego dnia w pojedynkę wychowujesz dziecko, ogarniasz finanse, zarabiasz na dom i snujesz wizje na przyszłość, pomysły typu “a co tam, raz się żyje (kupię te buty/wezmę nową lodówkę na raty/wykupię wczasy w Tunezji/zrobię podyplomówkę/wyjdę sobie znów za mąż/urodzę kolejne dzieci)” raczej nie przychodzą do głowy.
Najgorsze, co może się przydarzyć w relacji damsko-męskiej, to ciche oczekiwanie, że pod wpływem czasu druga osoba się zmieni – będzie mniej pić, stanie się mniej egocentryczna, nie będzie tyle grać na komputerze, zachce kolejnego dziecka czy też zacznie po sobie sprzątać. Niestety, szanse są nikłe, acz zdarza się. Albo to takie urban legend. Najprawdopodobniej cechy, zachowania i opinie nie ulegną diametralnej zmianie, a wręcz się pogłębią i nasilą. Choć oczywiście wiara w drugiego człowieka jest pięknym zjawiskiem. Gorzej, że jest też źródłem żalu i rozgoryczenia. Ola już wie, że nic z tego związku nie będzie.
Ale rozmowa toczy się dalej. Jakiego partnera zatem szukać? Co jest kluczowe i najważniejsze w budowaniu życia na nowo? Wszyscy troje zgadzamy się, że ogromne znaczenie ma przede wszystkim relacja dziecko-partner. Jeśli nie pokochać, to oboje muszą się chociaż lubić i szanować. Dochodzimy też do wniosku, że lepiej chyba szukać kogoś, z podobnym do naszego bagażem do świadczeń – z dziećmi, z ex. Kolega zadowolony, bo znalazł nam rozwiązanie. Ale znowu tylko my dwie wiemy, z czym to się je.
Patchwork jest chyba najtrudniejszą formową rodziny. Bo składa się z bardzo wielu osób. To nie tylko relacje on-ona, on-jej dzieci, ona-jego dzieci, jej dzieci-jego dzieci. To także byli partnerzy i ich nowi partnerzy, dziadkowie jednej, drugiej, trzeciej i czwartej strony. Uczucia, emocje, oczekiwania, pretensje, plany, marzenia, skryte żale i bezgraniczna miłość każdej z tych osób tworzy mieszankę wybuchową, która oddziaływuje na każdego członka, bliższego czy dalszego, patchworkowej rodziny. I na samą myśl może się odechciewać czegokolwiek. Jeśli wszyscy w tym galimatiasie mają dobre intencje to tylko się cieszyć – więcej osób do kochania. A co, jeśli każdy łypie na drugiego spode łba?
Gdy ja brałam rozwód, wiele osób mówiło mi “zobaczysz, ułożysz sobie życie. Zakochasz się i będziesz szczęśliwa”. Zakochać się to nie problem. Problemem jest wyłączyć zdrowy rozsądek.