Papugarium: byłam i podziękuję za taką „rozrywkę”

Fot. materiały własne

Czytam portale i blogi parentingowe. Siłą rzeczy śledzę tez nowe wrzutki, foty i posty. Trochę o moim stosunku do nich pisałam przy okazji irytacji polecanymi placami zabaw. Właściwie od czasu tego wpisu niewiele się zmieniło. Może to, że bardziej alergicznie reaguję na entuzjazm. Drażni mnie to, o czym pisałam we wspomnianym poście. Cenię sobie kreatywne matczyne pomysły, wskazówki dotyczące fajnych miejsc które można odwiedzić z dziećmi i propozycje rodzinnych aktywności. Tylko dlaczego to wszystko jest takie różowe, bezproblemowe i cholernie subiektywne?

Tak, wiem, że czasem na blogach rekomenduje się produkty lub usługi i czerpie z tego profity. I jeśli ktoś rzeczywiście ma przekonanie, że to co pisze jest zgodne z jego odczuciami, to ok. Czasem jednak mam wrażenie, że chwalimy, bo skoro coś z tego mamy, to tak trzeba. Pytanie tylko, czy w blogowaniu o to chodzi? Czy to uczciwe? Czy jesteśmy fair w stosunku do siebie i swoich czytelników?

Nie będę moralizować, tylko zabiorę głoś w konkretnej sprawie.

Papug. A dokładnie – papugariów.

Piękne zdjęcia kolorowych ptaków i roześmianych dzieci pojawiały się na moim Facebookowym wallu co jakiś czas. Jakoś mniej więcej od wiosny. Generalnie same ochy i achy. Że ptaki takie piękne. Że świetnie spędzony czas z rodziną. Że edukacyjnie. Że dzieci zachwycone. Że właściwie tak wspaniale, można tam zamieszkać.

Aż wreszcie się skusiłam. Głównie dlatego, że obiecałam mojej córce. A pogoda w weekend była marna, więc rower czy inne atrakcje „na zewnątrz” muszą poczekać. Btw – przy tej aurze, to kto wie, czy nie do kolejnych wakacji. Tak czy siak, wybrałyśmy się do papugarni. Nie ma znaczenia do której.

Ponieważ była to pora drzemki najmniejszych człowieków udało Nam się stać w kolejce tylko 20 minut. Za Nami ustawił się ogonek na jakąś godzinę. Na szczęście nie padało. W środku dziki tłum i hałas. Serio. A źródła tegoż były dwa. Po pierwsze mieszkające w lokalu papugi są w mojej ocenie znerwicowane od ciągłego nawoływania ich. Chodź, usiądź na ręce, chodź, zjedz ziarenko, chodź, zrobię Ci zdjęcie, chodź, Jasio/Krysia/Mariuszek chcą Cię zobaczyć z bliska itp. Nawet w miejscu, gdzie stoi tabliczka „Strefa odpoczynku, dajmy papugom chwilę wytchnienia” stoją tłumy i pstrykają foty.  Ptaszorki mają ewidentnie dość, więc krzyczą (im mniejszy tym głośniej, serio) i uciekają. No i to właśnie powoduje drugie źródło hałasu, a mianowicie latające nisko nad głowami papugi straszą dzieci. Moje co prawda nie płakało, ale kurczowo wtulone we mnie spędziło ten czas na rękach. A waży już trochę, więc nie było to fajne. Co jakiś czas trzymała ręce na głowie swojej albo mojej, żeby nas chronić, bo papugi wplątywały się we włosy. Także tak.

Kolczyki, zegarek i pierścionek zdjęłam, bo podobno fruwacze lubią błyskotki, a nie chciałam stracić dobytku. Zauważyłam też, że lubią uszy. A to dziobanie boli. Serio.

Plusy? Owszem, dostrzegam. Ptaki mają zapewnioną bardzo profesjonalną opiekę. Pracownicy papugarium cały czas są na hali, ratują z ptasiej opresji, opowiadają ciekawe rzeczy i pilnują, żeby zwierzakom nie stała się krzywda.

Bilans? Żałuję, że nie wybraliśmy się rano, kiedy ptaki nie były jeszcze rozdrażnione i przejedzone. O 13tej właściwie nie były już zainteresowane ani jednym ziarenkiem słonecznika, które to można w pięknym kolorowym pudełeczku nabyć przed wejściem. Aparat oczywiście zabrałam i jak większość mam jadących na wycieczkę z dzieckiem planowałam zrobić piękne, instagramowe foty. Ale wyszło średnio ze względu na dziecię uwieszone u szyi i to, że papugi niekoniecznie chciały pozować. Wolały latać, a wiecie jak to jest ze zdjęciami w ruchu.

Byłam, widziałam, raz wystarczy. O tym, czy iść oczywiście zdecydujecie sami. Niemniej pamiętajcie, że zawsze jest ta druga, mniej różowa strona „miejsc, które koniecznie musisz odwiedzić z małym dzieckiem”. Nie zniechęcam, nie zachęcam. Zanim jednak wybierzecie się w takie miejsce zastanówcie się, czy przypadkiem krzyk nie wystraszy waszej pociechy. I czy macie możliwość wybrać się tam w środku tygodnia, najlepiej od rana.

I pamiętacie, ze to ptaki. Żeby nie użyć brzydkiego słowa napiszę grzecznie – robią kupy. W locie też.