Kilka tygodni temu opiekunka z przedszkola mojego syna powiedziała mi, gdy go odbierałam, że od jakiegoś czasu narastał konflikt między nim a kolegą. Kłócili się, przepychali, bili, aż w końcu na pół dnia zostali rozdzieleni za karę. Po powrocie do domu porozmawiałam o tej sytuacji z dzieckiem i sądziłam, że zrozumiało, dlaczego pani postąpiła tak a nie inaczej i jakie przyniosło to korzyści – chłopcy ochłonęli i doszli do porozumienia. Odetchnęłam z ulgą.
Wtedy jeszcze nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak wielką, życiową lekcją była dla mojego dziecka ta sytuacja. Mieszkamy we dwoje już niespełna dwa lata. Ja i on. Bywa różnie – są gorsze i lepsze dni. Jesteśmy mniej lub bardziej zmęczeni codziennymi obowiązkami. Razem się śmiejemy, bawimy, wygłupiamy, ale też złościmy się na siebie, odczuwamy irytację, smutek, bezradność. Najważniejsze jednak, że każda taka sytuacja kończy się sztamą, przytulasem i wspólnym jedzeniem chrupek przed telewizorem.
A potem nadchodzi taki dzień, gdy dziecko nagle mówi:
– Opowiedz mi, jak byłem w brzuchu.
Opowiadam.
– Opowiedz mi, jak mieszkaliście razem.
Opowiadam.
– Opowiedz mi, jak się kłóciliście, tak jak ja z Norbertem.
Ale my się nie kłóciliśmy tak jak ty z Norbertem. Zastanawiam się, co może zrozumieć 4-latek. Nie wiem, bo nie jestem psychologiem dziecięcym i mogę jedynie bazować na własnych doświadczeniach i intuicji. Mówię więc, że my z tatą nie mogliśmy się dogadać. Bardzo się kłóciliśmy, przezywaliśmy i robiliśmy sobie na złość. Aż w końcu musieliśmy iść do sądu, który zadecydował, co dalej.
– A jak sąd ma na imię?
I już wiem, że jesteśmy w lesie, a sąd jest odpowiednikiem cioci z przedszkola. Ale nadal nie wiem, jak sąd miał na imię. Tomek będzie słabo (“Tomek i przyjaciele”), a Zdzisia nie zrozumie. Więc sąd ma na imię Sąd.
– No to ja mam pomysł. Pójdźcie do Sąda i powiedzcie, że już tak więcej nie będziecie. Trzeba przeprosić. Powiedz, że już się nie będziecie kłócić i przezywać i Sąd wam pozwoli razem mieszkać. Nam ciocia pozwoliła się razem bawić, jak się pogodziliśmy.
Ale my już nie chcemy się razem bawić. Pogodziliśmy się, ale każde z nas ma innych kolegów do zabawy. Widzę, że myśli o tym, co powiedziałam.
– Fajnie się bawić z tymi osobami, które się lubi. Ja czasem bawię się z Anią, a jej nie lubię, ale ciocia mówi, że ładnie się bawimy.
Powstało mnóstwo poradników, w których mądre głowy tłumaczą, jak rozmawiać z dziećmi o rozwodzie. Są przykłady, są gotowe teksty. Zawsze jest jeden mianownik – rozmawiać adekwatnie do wieku. Problem w tym, że takie pytania nie pojawiają się raz. Pojawiają się też za 3 tygodnie, za rok, za 5 lat i za 25 lat. Zgodzę się, że dzieci są odzwierciedleniem uczuć i emocji rodziców. Niektórych spraw może i nie rozumieją, ale pamiętają słowa i emocje, które towarzyszyły nam, gdy mówiliśmy im o tym i o tamtym.
Głęboko wierzę, że “gdy nie wiesz, co powiedzieć, powiedz prawdę”. Tylko że słowa, którymi operujemy, mają pewne swoje konotacje. I potrafią wyryć się w pamięci dziecka. Czekam, aż powstanie poradnik dla rodziców po rozwodzie, w którym ktoś powie “Dobra, prawda jest taka, że jesteście w dupie i nie ma cudownego rozwiązania. Może jedno i drugie miało szczere chęci, ale spieprzyliście sprawę. Mówcie dziecku, że je kochacie, że wam na nim zależy, ale miejcie w tyle głowy, że ono ni chu chu was nie rozumie”.
Niezmiennie powtarzam, że znamy siebie na tyle, na ile nas sprawdzono. Poczytałam, porozmawiałam z psychologami, ale dalej nie wiem i nie znam się. Wychowuję samotnie dziecko po raz pierwszy. Popełniam zapewne wiele błędów, których już nigdy nie naprawię, a pokłosie których będzie odczuwalne do końca życia. Ale zawsze lepsze to niż “nie twoja sprawa”, “to są sprawy dorosłych”, “powiem ci, jak będziesz starszy”. Obym się nie myliła.
Ale o tym dowiem się za kilkanaście, a może nawet i kilkadziesiąt lat, gdy moje dziecko będzie budować swoją rodzinę.