Trzydziestka to nie wyrok. To dopiero początek!

Gratisography / CC0

Niebawem skończę 30 lat.

Nie jest to post o tym, czy boję się trójki z przodu, ani o tym, czy mam jakiś zestaw urodzinowych postanowień. Pewnie zbiorę się bliżej godziny zero i też kilka z tych rzeczy przemyślę głośno.

Zmierzam raczej do tego, że sezon „trzydziestek” został otwarty. Przebiega różnie. Są kolacje w niewielkim gronie, spotkania przy planszówkach, są też epickie rejsy motorówką po Wiśle. Jak to się mówi w korpo – target jest różny. Będąc mamą wybieram te spokojniejsze formy świętowania, jednak okazuje się, że nadal potrafię się zabawić. Następnego dnia cierpię z godnością, bo inaczej nie wypada, niemniej w albumie „miło będzie wspomnieć” przybywa obrazków.

W miniony weekend świętowałyśmy urodzimy mojej przyjaciółki. Były kolorowe drinki w klimacie plażowym. Przypomniały mi się – chciałoby się rzec, czasy młodzieńcze. Ale nie chodzi o czasy, raczej o ten stan. Swego rodzaju chilloutu, beztroski, poczucia, że wszystko się może. Że cały świat jest na wyciągnięcie ręki i właściwie wszystko jest możliwe.

A później złapałam się na tym, że rzeczywiście tak jest.

Kiedy zostałam mamą zmieniło się całe moje życie. Nie jest lepsze, ani gorsze. Jest inne. Czasem trudniejsze, ale na pewno pełne cudownych i pozytywnych emocji, których bez córki nigdy bym nie doświadczyła. Łatwo się jednak w nich pogubić. Dla niej to, dla niej tamto, tego nie zrobię, tego nie mogę i – o zgrozo – tego nie powinnam.

Nie chcę powiedzieć, że się pogubiłam. Ale w pewnym sensie zatraciłam, momentami zapominając, że oprócz bycia mamą jestem też kobietą. I nie chodzi mi teraz o wizytę u fryzjera, kosmetyczki czy nową parę butów. Ale właśnie o ten stan umysłu. Pewnego wyzwolenia. Nie zapominajcie o nim.

Nie twierdzę, że zalecam imprezy zakrapiane alkoholem w każdy piątek, ale dla zachowania przytomności umysłu raz na jakiś czas wypada się wyrwać. Pójść do kina w towarzystwie dawno nie widzianych przyjaciółek, wypić kolorowego drinka na plaży, albo po prostu poszwędać się po ulubionej części miasta. Może gdzieś pojechać? Może zaszaleć na zakupach? Zrobić to, co pozwoli Wam poczuć się dobrze samym ze sobą. Bez zamartwiania się o zupę na obiad, sprzątnięcie łazienki i kołysankę dla dziecka. Wiem, że spontaniczność ustępuje miejsca planowaniu a zdrowy rozsądek tłumi marzenia o zakupie „one way ticket”, ale bez przesady.

Marzy mi się impreza urodzinowa. Taka gdzieś po środku. Dla tych z dziećmi i dla tych bez dzieci. Żeby każdy znalazł coś dla siebie i mógł oderwać myśli od codzienności. Chociaż na chwilę. Tego bym chyba sobie życzyła, przynajmniej w tym dniu. Pewnie będzie dla mnie wyjątkowy, ale będzie też doskonałą okazją do zgromadzenia bliskich mi osób w jednym miejscu. Bo póki co lepszego pretekstu nie widzę na horyzoncie. Może ognisko? Może chociaż wielki grill? Na pewno wino w prawdziwych kieliszkach. Co oprócz tego dopisać do listy życzeń? Mam na to jeszcze odrobinkę czasu.

W ten weekend, dla równowagi po poprzednim, byłam z córką w zoo i na rowerze, dziś poukładam klocki, podelektuję się pyszną latte i „dwójeczką” z przodu.