Wspólne konto? Nie, dziękuję

Dawno, dawno temu, kiedy byłam jeszcze młoda (nadal jestem, ale ten wstęp wydał mi się tak ładny, że nie mogłam się powstrzymać) wydawało mi się, że kolejnym „krokiem” w związku jest wspólne konto bankowe.  Ale życie szybko zweryfikowało moje wyobrażenie na temat związków. Kont bankowych również.

Bo tak zupełnie serio – czy ktokolwiek z was jest w stanie racjonalnie uzasadnić mi dlaczego wspólne konto jest bardziej sensowne/wartościowe/wpiszcie co uważacie, od kont oddzielnych?

Przecież w związku chodzi o zaufanie. Chodzi o dzielenie się. I chodzi o robienie sobie od czasu do czasu niespodzianek. Dla mnie instytucja wspólnego konta bankowego wyklucza wyżej wskazane.

Jesteśmy ze sobą już jakiś czas. Choć nie nosimy na palcach obrączek wspólnie prowadzimy gospodarstwo domowe. Ustalamy wydatki, przeliczamy to, co zarabiamy, planujemy bieżące zakupy i te większe – długoterminowe inwestycje. Wspólnie płacimy rachunki, utrzymujemy dwa samochody i dziecko. I nie wymieniam córki na końcu jako najmniej doniosłego przedsięwzięcia. Ale jako wisienkę na torcie wspólnych finansowych przedsięwzięć.

piggy-bank-760993_1920
Pieniądze to nie wszystko. Wiadomo. Ale grosz do grosza… my te drobniaki zbieramy w słoiku, co stoi obok szafki na klucze. Fot. Pixabay

Jak na prawie doskonale funkcjonującą rodzinę przystało, wspólne konto założyliśmy. A jakiś czas później zamknęliśmy. Dlaczego? Pensje wpływały na nasze konta osobiste. Żeby generować na nich ruch i mieć możliwość płatności kartą (konieczne, by uniknąć dodatkowych opłat) zostawialiśmy tam część kasy. Na wspólne przelewaliśmy zatem pozostałą część. I musieliśmy pilnować, czy żadne z nas nie przekroczyło limitów na koncie, czy odpowiednią ilość razy uiściliśmy opłatę przy użyciu karty płatniczej (w innym wypadku bank pobierał stosowną należność) i czy nie brakuje pieniędzy na tych osobistych. Uznaliśmy więc po czasie, że wspólne konto to dla nas tylko problem. Przecież i tak rozmawiamy o tym, na co wydajemy pieniądze, nie ma więc potrzeby śledzenia historii wykonywanych transakcji. Ja płacę rachunki, M. tankuje samochody. Ja dbam o to, żeby dziecko miało buty i kurtkę, M. zapewnia nam swobodne korzystanie z uroków wakacji. Na spożywcze zakupy jeździmy wspólnie.

Dla nas tak jest wygodniej.

Rozumiem jednak, że jest w ludziach potrzeba podglądu każdej wydanej przez partnera złotówki. We mnie nie ma. Ewentualną ciekawość rekompensuje mi mina M. gdy kupię coś, o czym nie wie. Albo czego zupełnie się nie spodziewa. Na przykład biletów na zbliżającą się wielkimi krokami muzyczną ucztę w plenerze 😉

Ale jak zaczniemy zarabiać miliony monet to założymy wspólne konto oszczędnościowe. Może nawet walutowe. Póki co subkonto w złotówkach jest – że tak powiem – za świat.