Moje dziecko jest dość zwinne i samodzielne. Radzi sobie w takich miejscach dość dobrze, jednak z natury jest ostrożna i wycofana. Dla porównania, synek Celiny to biegający i krzyczący wulkan energii. Wychodzę z założenia, że sale zabaw to miejsce dla każdego typu dziecka i każde, niezależnie od temperamentu znajdzie w nich coś dla siebie. Są takie przeznaczone tylko dla maluszków, są sale z gatunku 6+, jednak w większości przypadków miejsca takie mają uczyć wspólnej zabawy, współpracy, itp.
To jednocześnie w mojej ocenie miejsce, w którym obowiązują pewne zasady. Przynajmniej powinny. I tak jak w supermarkecie, na placu zabaw czy w przedszkolu, ktoś powinien stać na ich straży. W mojej ocenie rodzice. Wychodzę z założenia, że powinnam nauczyć własne dziecko zasad współżycia społecznego. Dlatego zazwyczaj nie wtrącam się w cudze metody wychowawcze, nie oceniam zachowań i nie zabieram głosu w dyskusjach. Uważam, że każdy uprawia własne potetko.
Ale są pewne granice.
Kiedy pięcioletni chłopiec podbiega do mojej niespełna trzyletniej córki i spycha ją ze zjeżdżalni krzycząc „z drogi łamago” to nie wytrzymuję. Nie wyobrażam sobie nie zwrócić mu uwagi. Pewnie przymknęłabym oko i wytłumaczyła jej a nie jemu wiele na spokojnie, gdyby ojciec owego chłopca stojący obok zareagował. Ale nie raczył zwrócić swojemu synkowi uwagi. Był przecież bardziej zajęty przeglądaniem tego co tam ma w swoim smartfonie. Nie wiem czego oczekiwałam. Nie wiem, czy właściwie oczekiwałam czegokolwiek… Uznałam, że skoro własny rodzic nie potrafi pouczyć swojego dziecka i powiedzieć, że tak się do jasnej cholery nie robi, to dla dobra mojej córki musze zabrać głos! Choć to on powinien był wytłumaczyć swojemu, doskonale już zaradnemu i świadomemu dziecku, że nie wolno popychać małych dzieci, ba, żadnych innych dzieci. Że fajnie jest być miłym i kulturalnym. I powinien był zrobić to już dawno temu. Bo w sumie to moje trzyletnie już kuma takie rzeczy.
Wiem, że dzieciństwo rządzi się swoimi prawami i młodzi ludzie muszą nauczyć się sobie radzić w tłumie. Ale udzielanie wskazówek nie równa się czynieniu z dziecka kaleki. Wręcz przeciwnie. Od kogo ma się nauczyć jak nie od nas?
Pomyślałam sobie o tym, jak ja bym zareagowała. Co prawda wiemy o sobie tyle, na ile nas sprawdzono, jednak na tyle, na ile siebie znam, myślę, że byłoby mi po prostu głupio. Jestem mamą córki. Trafił mi się dość spokojny, żeby nie powiedzieć wylękniony okaz. Wysoce więc prawdopodobne, że nie znajdę się po drugiej stronie wspomnianej barykady. Myślę jednak, że dorośli ludzie opanowali sztukę rozmowy i powinni czasem z niej skorzystać. Powiedziałabym prawdopodobnie dziecku, że ma uważać na młodsze maluchy bo są mniej sprawne, że w takiej Sali bawią się dzieci w różnym wieku, że na zjeżdżalni powinna poczekać na swoją kolej albo wybrać się na inną zjeżdżalnie, bo przecież jest ich tu sześć.
Pozostawiam temat otwartym. Z jedną refleksją. Skoro zabieramy dziecko do Sali Zabaw to spędźmy ten czas z nim w 100 procentach. Albo przeznaczmy go dla siebie. Skorzystajmy z ustawionego obok stolika, ekspresu do kawy i książki. Jeśli wierzymy, że Nasze dziecko sobie poradzi, to stańmy z tym telefonem gdzieś dalej.
Jaki sens ma bycie gdzieś pośrodku? Wyjście z domu i gapienie się w telefon? Spędzanie czasu wśród ludzi i olewanie relacji, jakie powinny między nimi panować?
Ps. Sorry za jakość zdjęcia. Zrobiłam tylko kilka. Komórką. Skupiałam się na czymś innym.