Gdy pięć stów chodzi piechotą

Naprawdę życzę każdemu, aby miał tyle dzieci ile mu się zamarzyło. Mamy przecież do tego pełne prawo i w teorii nic nikomu do tego. Dopóki oczywiście dzieci te żyją w godnych warunkach, są otaczane miłością i mają zapewniane podstawowe potrzeby.

Czasy są jakie są, dlatego każdy z nas musi się zastanowić jak sobie to życie zaplanować i ułożyć oraz najlepiej wyodrębnić jakieś priorytety. Dla jednych faktycznie będzie to pełna dzieci rodzina, dla drugich fantastyczna kariera zawodowa, dla innych być może podróż dookoła świata lub wieczna niewiadoma i życie z dnia na dzień. W tej kwestii również – nic nikomu do tego. Fajnie, jeśli znajdziemy sobie jakiegoś kompana na resztę życia, który nasze plany będzie podzielał.

Ja wybrałam dość klasyczną drogę – małżeństwo w młodym wieku, planowana ciąża, rodzina, dom, wychowywanie. Klasycznie, ale raczej niezbyt trendy, patrząc na to, jak żyją moi rówieśnicy. Jako młoda i świadoma kobieta wiem skąd biorą się dzieci i wiem też jak ewentualnej, niechcianej ciąży uniknąć. A że obca jest mi mantra „Bóg dał, Bóg wykarmi” – patrzę na rodzicielstwo dość chłodno i ekonomicznie.

Oczywiście, to wspaniałe być matką, wydać na świat nowe życie, przekazać dalej swoje geny, uczestniczyć w rozwoju, patrzeć jak dorasta, uczyć świata, kochać, tulić i być kochaną miłością czystą i bezwarunkową. Ale trzeba też w tych swoich emocjach zepchnąć czasem jednorożca z tęczy i zastanowić się, przekalkulować z dystansem na ile dzieci stać nas finansowo, jeśli w ogóle.

Są kraje, w których socjal jest bardzo rozwinięty, a polityka prorodzinna zajmuje wysoką pozycję. Ale mieszkamy w Polsce i może na tych realiach powinniśmy swoje szacunki opierać. Czyli trzymać się zasady – umiesz liczyć, licz na siebie. I uważam, że w kwestii wychowania dzieci oraz utrzymania ich odpowiedzialność ponoszą przede wszystkim rodzice. Fajnie, jeśli państwo dorzuca parę groszy, ale niech robi to z głową. Rozumiem, że mamy w kraju problem z przyrostem, a kobiety świadomie odkładają macierzyństwo na później.

Źródło: interia.pl

Mądre Głowy kombinują co zrobić, by zachęcić Polaków do rozrodu. I robią to mniej lub bardziej udolnie – prośbą, groźbą, nagrodą lub kasą. I tak oto mamy spory o klauzulę sumienia i dostępność środków antykoncepcyjnych, kampanię o korposuczach, które z powodu kariery odkładają ciążę na później, becikowe jako nagrodę za wydanie na świat nowego obywatela, bo przecież kwota sama w sobie wysoka nie jest, więc i wyprawki za nią nie kupimy. No i są też pomysły bardziej namacalne – pięćset złotych na dziecko.

Nie wiem, może to ja jestem lekko oderwana od rzeczywistości, bo uważam, że nie jest to kwota, która zachęci mnie do dalszego rozrodu. Fajnie, jeśli wpadnie do portfela, ale nie oprę na niej domowego budżetu, choć z pewnością umożliwi mi spełnianie niektórych zachcianek dziecka, a czasem może i moich własnych, bo jak wiemy – różne sytuacje musimy przewidzieć w prowadzeniu budżetu domowego. Jednak niezmiennie uważam, że podstawowy socjal muszą zapewnić dziecku rodzice, więc dobrze, jeśli mają potomstwa tyle, na ile ich stać. Obawiam się natomiast, że te pięćset złotych na dziecko od państwa będzie fantastyczną metodą utrzymania dla rodzin patologicznych. I nie uważam, że rodziny wielodzietne są patologiczne. Sama znam kilka takich rodzin, jedni mieszkają obok i szczerze ich podziwiam, bo dzieciaki mają fantastyczne, a i oni sami są ludźmi na bardzo wysokim poziomie. Nie każda rodzina wielodzietna jest patologią, ale trzeba przyznać, że większość rodzin patologicznych jest wielodzietna. Czy to zdanie jest zrozumiałe? Dla takich osób dawanie rybki zamiast wędki może skończyć się tragedią. A raczej dla ich dzieci, dla których to nasze państwo owe pięćset złotych planuje przekazać. Swoją drogą uważam, że są to jedynie obietnice przedwyborcze, ale nie chce mi się poruszać tematów politycznych i rozkręcać gównoburzy.

I tak się zastanawiam co mnie jako młodą kobietę skłoniłoby do zajścia w kolejną ciążę. Co mogłoby sprawić, bym poczuła się stabilnie i bezpiecznie. Co zapewniłoby spokój mi, a dzieciom poprawiło warunki i zapewniło lepszy start. Myślę, że dorosły i rozsądny człowiek chce sam godnie zarobić i utrzymać swoje dzieci, a nie żerować na państwie. Postarajmy się, by młodzi ludzie nie pracowali na umowach śmieciowych, by kobiety nie bały się powrotu na rynek pracy. Zadbajmy o lepszą aktywizację zawodową młodych matek i dopracujmy system ścigania dłużników alimentacyjnych. Zapewnijmy rodzicom wsparcie w wychowywaniu dzieci poprzez zwiększenie liczby państwowych żłobków i przedszkoli. Drogie Mądre Głowy – stwórzcie ludziom godne warunki do zarabiania i samodzielnego utrzymywania własnych dzieci. Ci, którzy chcą poprawić byt swój i potomstwa (choćby nie wiem jak liczne było) z pewnością skorzystają.

A tymczasem, powracając do rzeczywistości pozostanę świadomie i z wyboru matką jedynaka.