-Ile lat? 23?
-23
-Znaczy dziecko
-Dziecko?
-No, ślub bo byłaś w ciąży?
-W ciąży? Nie
-Jak to? To dlaczego?
-Z miłości
-Z miłości? Z miłości???
Nie wystarczy mi palców u rąk, aby policzyć ile razy słyszałam te pytania (i wciąż często słyszę!). Słyszałam też, że zwariowałam, że za wcześnie, że po co tak się śpieszyć, że przecież tacy młodzi… za młodzi. Szkoda, oj szkoda.
Było „po bożemu”. I kościół był i ksiądz w kościele. I biała suknia i welon długi (tak długi, że szybko został zadeptany przez składających życzenia najlepsze, gości). O! I goście byli i wesele takie z tych do białego rana. I oczepiny też były. I rzucałam tym moim welonem (wtedy już krótkim) za siebie i rzucałam, rzucałam, rzucałam… Wszystkie panny, które jeszcze przed chwilą ochoczo stały w kółeczku gdzieś się rozbiegły, a welon nieszczęśliwie lądował na jasnej posadzce sali weselnej. Nie poddawałam się. Rzucałam drugi raz i trzeci i kolejny. Być może bawiące się na weselu panny zdecydowały się nie łapać mojego jakże pięknego welonu pod wpływem cichego głosu gdzieś z tyłu głowy, który powtarzał im dobrze znaną przepowiednię, że ta szczęściara, która welon złapie, pierwsza stanie na ślubnym kobiercu. Być może też, obawiały się kawalera, który złapie mężową muszkę. Bo to trzeba słów kilka zamienić, rękę podać i chwilkę pokołysać się w rytm muzyki. Na rodzinę jednak zawsze można liczyć więc z opresji wybawiła mnie siostra, na palcu której lśnił już zaręczynowy pierścionek.
Zainteresowanie moim wczesnym zamążpójściem było ogromne. Ci co nie mieli odwagi zapytać, tworzyli swoje własne teorie. Ci, którzy zapytać się nie bali, do końca chyba nie wierzyli w moje zapewnienia, że w grę wchodzi wyłączne chęć bycia razem i założenia rodziny. Nie zaprzątałam sobie zbyt długo tym głowy – zdziwienie i niedowierzanie moich rozmówców wywoływały u mnie tylko salwy śmiechu.
Dziś temat wraca jak bumerang. Powód? Obrączka na palcu, którą noszę już prawie 5 lat. Tak, tak – 5. rocznica ślubu zbliża się wielkimi krokami. I znów niedowierzanie, że to JUŻ piąta rocznica, a ja przecież taka młodziutka. To co? Ciąża? I tak dalej, tak dalej, tak dalej…
Dawniej, dawniej i jeszcze dawniej wychodząc za mąż w wieku 23 lat usłyszałabym zapewne: „O! w końcu ktoś wziął tę starą pannę”. Pewnie też powinnam już mieć dwójkę dzieci i planować kolejne. Gotować, z podłóg zbierać brudne skarpety, sprzątać, i choć zmęczona uśmiechać się radośnie witając domowników powracających do domu. Czasy się (na szczęście!!!) zmieniły. Skarpet zbierać nie musimy, gotować też nie, a gdy jesteśmy zmęczone to możemy PO PROSTU być zmęczone.
Zaintrygowana pytam te znajome, które obrączkę na palec też wcześnie włożyły. Nie jestem rozczarowana, ani tym bardziej zdziwiona. Seria pytań, która pada przy tej okazji jest chyba uniwersalna. Ciąża, kredyt… wszystko, tylko nie miłość.
Mam dziś wrażenie, że karty się odwróciły. Dawniej na kobiety, które w młodym wieku nie wychodziły za mąż, patrzono spode łba. Dziś to na mnie patrzą trochę spode łba kombinując, analizując co ja tak naprawdę ugrać chciałam tym wczesnym zamążpójściem. Do tej pory mam nieodparte wrażenie, że ludzie oczekują ode mnie jakiegoś wytłumaczenia. Nie, nie – nie byle jakiego. Najlepiej sensownego. Miłość – czy to brzmi sensownie?
Przeraża mnie, jak wiele mówi się i piszę o tym, aby nie popełniać tego błędu, żeby poczekać. Ja dziś nie chcę Was namawiać i przekonywać do małżeństwa w młodym wieku. Chciałabym tylko zamiast pełnych litości spojrzeń i pełnych niepokoju pytań: „Dlaczego?” usłyszeć: „5 lat po ślubie? Super, że Wam się udaje!”. To nasze pierwsze spotkanie, ale chciałabym choć trochę odczarować instytucję małżeństwa i przekonać Was, że ta druga osoba, na palec której włożymy złotą obrączkę, nie staje się automatycznie naszą kulą u nogi, przeszkodą, komplikacją.
Od 5 lat robię te wszystkie rzeczy, których współczesne, ponoć wyzwolone kobiety robić nie chcą. Zbiorę brudne ubrania, złapię za mopa, pozmywam brudne gary. Robię to nie dlatego że muszę, ale dlatego, że nie mam nic przeciwko. I wciąż, niezmiennie od 5 lat (już bez zdenerwowania, a z uśmiechem na twarzy) wyrzucam prawie zużyte rolki papieru toaletowego, bo M. zawsze przedwcześnie sięga po nową rolkę.
Btw. nie tak dawno temu przeprowadziłam „małżeński eksperyment z rolką papieru toaletowego w roli głównej”. Widząc, że mój luby po raz kolejny zostawia prawie wyczerpaną rolkę papieru nie wyrzucając jej, a sięgając po nową – zacisnęłam zęby. Pomyśłałam: „Wytrzymam. Kolejnym razem na pewno zauważy rolkę, weźmie ją i wyrzuci do kosza”. Zęby zaciskałam przez 3 dni. Po trzech dniach zapytałam: „Dlaczego jej nie wyrzuciłeś”? Czy zaskoczę Was mówiąc, że usłyszałam: „Nie zauważyłem”?
Sobie i Wam życzę więc dużo siły i odwagi, by walczyć. O siebie, o drugą osobę. O Was. Każdego dnia. Wytrwałości.

