
Lulka napisała dziś do mnie z samego rana: “Dzisiaj jest międzynarodowy dzień muffinów! Robisz coś?”. Hm. Nie? Nic? Generalnie nie wiedziałam, jak mam napisać przyjaciółce, która sama piecze chleb, ma cały zamrażalnik zapasów, zawekowany rosół i robi coś-tam, z czego potem jest jogurt, że dzisiejsze święto mam gdzieś. Na szczęście ona doskonale o tym wie. Mówię jednak, żeby dała przepis na jakieś muffiny, może zrobię wieczorem. A co! I napisała. Nie wiem, czy ona po prostu szanuje mój brak zamiłowania do gotowania i pieczenia, czy ma mnie za tłumoka.
250 gramów jabłek (ja daję jedno duże lub dwa mniejsze. Jak mam takie średnie to kroję w kostkę dwa, ale trochę podjadam)
250 gramów mąki (mam nowe bateryjki w wadze kuchennej to ważę, na oko będzie nasz omatkoboskowy kubek i jeszcze trochę)
2 łyżki soku cytrynowego (jak nie mam, to nie daję)
2 łyżeczki proszku do pieczenia
½ łyżeczki sody oczyszczonej (jak nie mam to nie daję)
1 jajko
125 gramów cukru (masakra!!! Tak jest w przepisie to Ci wklejam, ale ja nie daję w ogóle. Czasem łyżkę miodu – jak mam of kors)
1 opakowanie cukru wanilinowego (tak, nie istnieje cukier waniliowy)
80 ml oleju (dwie uwagi: jak nie chcesz brudzić żadnej miarki, żeby później nie myć od tłuszczu, to wlej jakieś 5 – 6 łyżek i już. I lepiej użyj oleju słonecznikowego albo oliwy z oliwek niż takiego jakiegoś wstręciucha z plastikowej butli co na nim odsmażasz schaby)
250 gramów jogurtu naturalnego (najlepiej, żeby był gęsty)
I TERAZ UWAŻAJ:
Mieszasz najpierw suche, potem wbijasz jajo, dorzucasz olej i jogurt. I mieszasz – łychą, bez miksera. Wyjdzie dość gęste. Jak za gęste – dolej trochę oleju albo jogurtu. Jak za rzadkie, to się nie przejmuj albo dosyp ciut mąki. Na koniec dorzuć pokrojone w kostkę jabłko. Ja dodaję jeszcze żurawinę.
A teraz to już prościzna – rozkładasz wszystko w 12 papilotkach.
Wkładasz do pieca (nie musi być rozgrzany) na jakieś 30 minut na 180 stopni
Nie mogą się nie udać…

